Czasami po prostu chce się porzucić własne życie i stać na chwilę kimś innym. Ukryć przed światem, obrać inny kierunek, skręcić w przeciwną stronę. Pożyć, jak Niemiec, Czech, a jeszcze lepiej Holender w Czechach. Nie trzeba jechać daleko i na długo, aby zgubić życiową zawieruchę i odnaleźć tęczę, która przypomina, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
Nie zwlekaj, zrób to.
A masz szansę trafić do miejsc, o jakich nie śniłeś.
Nasz weekend zapowiadał się zwyczajnie miło.
2 noclegi w Kryštofovo Údolí (Krzysztofowa Dolina), małej wiosce w Czechach, kilka km na wschód od Liberca, na tyle blisko Niemiec, aby zbierać śmietankę po obu stronach granicy i na tyle daleko od Polski, aby zaszyć się przed zbyt mocno wyświechtaną codziennością.
W nakreślonym w głowie na szybko planie Góry Łużyckie, relaks i skrajnie czyste powietrze, które pragnęliśmy zachłannie zasysać, aż poczujemy pierwsze symptomy upojenia. A wszystko to, w idealnych proporcjach całodniowej aktywności zakończonej nad talerzem knedli.
Do Czech dotarliśmy w ciemny piątkowy wieczór, więc jeszcze nie drasnęliśmy wizji tego, co powita nas następnego dnia. Rano odsłoniliśmy zasłony w niewielkim okienku naszej drewnianej, skrzypiącej chaty i przeraziliśmy się, że nie damy rady strawić tyle piękna na raz. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna, a za oknem rozgrywał spektakl słońce-niebo-przyroda. W takim miejscu musiał mieszkać Bóg, a już z pewnością ktoś bardzo szczęśliwy. I mieszkał, ale zupełnie nie ten, kogo się spodziewaliśmy.
Pensjonat "Rokytka" mieszczący się w budynku dawnej piekarni i nazwany tak na cześć wioskowej rzeczki, okazał się własnością małżeństwa Holendrów. Cała czeska melancholia odpłynęła wraz z pierwszym uśmiechem i entuzjazmem naszego gospodarza. Niespodziewanie z hrabalowskiej zbyt głośnej samotności teleportowaliśmy się do krainy wiatraków i drewnianych chodaków. Uśmiech sam rozgościł się na ustach.
Oferta pensjonatu to doskonale przemyślana strategia, która wychodzi na przeciw oczekiwaniom gości. Od wyżywienia na miejscu, przez zestawy lunchowe na drogę, sklepik z pamiątkami hand made, po wypożyczalnię rowerów i gorącą kąpiel w drewnianej balii pod gołym niebem.
W takim otoczeniu nad wyraz dobrze szło nam zapominanie, gdzie się aktualnie znajdujemy. Na szczęście są jeszcze tradycyjne czeskie gospody, gdzie nafochana obsługa, potrafi nawet największego wojownika entuzjazmu sprowadzić do parteru. Inaczej woda sodowa gwarantowana.
Kristofovo Udoli potraktowało nas bronią najcięższego kalibru. Marzyliśmy o ucieczce z miasta, ale nie spodziewaliśmy się, że trafimy do miejsca na miarę Doliny Muminków. Wędrowaliśmy pośród drewnianych, zrębowych chat, z których każda wyglądała jak osobliwe dzieło sztuki, łąki i pola malowały tło, spokój kroił umysł na kawałki, a wraz ze słońcem życie wlewało się do każdej komórki ciała. Powrócił nam właściwy puls.
Nasze płuca zaczęły na nowo pracować, niczym organizm narkomana po detoksie.
Chciałam oddychać na zapas, zabrać tą rzeczywistość do siebie, wtłoczyć ją do krwiobiegu. Życie w mieście przypomina pozostawanie na ciągłym haju, zagwarantowanym przez wyziewy tego i owego. We Wrocławiu wdech i wydech to walka o życie, tutaj to życiodajna energia, która ładuje nasze zasoby mocy.
Wioska ma swoje atrakcje, do których nie wiedzieć dlaczego, oficjalnie nie należą kubeczki powieszone na płotach. Jest za to chwalebny pomnik sikającego psa, zegar z 22 figurami artysty rzeźbiarza Václava Plechatego, Muzeum Jasełek ( o tej porze roku wystawionych pod gołym niebem), potężny wiadukt kolejowy czy kościół Św. Krzysztofa z końca XVII w. Jest także Dworzec Kolejowy, z którego można wyruszyć pociągiem do Liberca. Znajduje się tu wiele pensjonatów i kilka czeskich gospód.
Uświadomiłam sobie, że nie widzieliśmy w wiosce żadnego sklepu, a autobusy kursują tam zaledwie 2 razy w ciągu dnia. Najwidoczniej takie miejsca opuszcza się tylko w nagłych przypadkach. Po co pragnąć więcej mając wszystko.
W naszym wypadku wioska sprawdziła się doskonale, jako baza wypadowa w okoliczne góry. Blisko stąd na podbój szczytów. 45 min jazdy i już byliśmy na granicy czesko-niemieckiej gotowi zdobywać Łuż. Decydując się na jazdę w przeciwną stronę 30min drogi autem dzieliło nas od Ještěd (Jeszczed) - najwyższego szczytu grzbietu Jeszczedzkiego.
Schodziliśmy się za wszystkie czasy, oderwani od betonowego świata, wróciliśmy do korzeni i nakarmiliśmy zmysły przyrodą, ale o tym w następnym poście.
Nie wiem tylko, czy w takim miejscu należy szukać czegoś innego. To nie jest przystanek do celu, ono samo w sobie jest celem. Może znacie to uczucie, ale są miejsca, gdzie atrakcją jest wszystko, pomimo, że tradycyjnie pojmowanych atrakcji jest, jak na lekarstwo.
przeuroczo! tak sielsko-anielsko! uwielbiam takie miejsca na weekend i pełen reset!
OdpowiedzUsuńZnam to uczucie, ale nie wszyscy tak mają. Jeśli patrzy się duszą, nawet zwyczajność się zmienia w piękno a Ty umiesz patrzeć na świat i dlatego tak fajnie ogląda się Twoje zdjęcia.
OdpowiedzUsuńA miejsca urocze, bez dwóch zdań.
Bajkowo! Już tam chcemy, a najlepiej natychmiast :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie miejsca. Małe wioski, jakiś pensjonat w otoczeniu lasu. Cisza, spokój, sielsko, kolorowe domki, ciekawa zabudowa. Aż sobie zobaczę ten pensjonat i okolicę. :)
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że nie ma większych gburów nad Słowaków! Twój opis przypomniał mi nasze rodzinne wypady w słowackie góry, tę przyrodę, powietrze i widok z Tatrzańskiej Łomnicy...ech, rozmarzyłam się. Pozdrawiam gorąco :))
OdpowiedzUsuńChciałabym tam być już, natychmiast. Miejsce jest cudowne. Spacer, świeże powietrze, stare chaty, cóż więcej chcieć. Pozdrawiam..
OdpowiedzUsuńOjej... No i teraz mnie będzie męczyło, zwłaszcza, że to tak blisko! Pięknie piszesz :)
OdpowiedzUsuńJa bym się też nigdzie nie ruszała z tej miejscowości, chyba że w góry. Kubeczki po prostu prześliczne, czekam na dalszy ciąg tej pięknej wycieczki!
OdpowiedzUsuńPyszne miejsce, ktore kojarzy mi sie z Miedzygorze z jakichs powodow, a ja Miedzygorze bardzo lubie, wiec i tutaj poczula bym sie lepiej niz dobrze:)
OdpowiedzUsuńPiękne miejsca, widoki, budynki...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Oj chcę tam być :*
OdpowiedzUsuńSuper post, w świetnym klimacie. Chcę wyruszyć w Góry Łużyckie na rowerze, opisane miejsca noclegowe będę mieć na uwadze. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPiękna miejscowość, w której zatrzymał się czas:-)
OdpowiedzUsuńŚlicznie!!! W tym roku z córcią jedziemy w góry. Będziemy musieli chyba zainwestować w lepszy wózek. :P
OdpowiedzUsuńFantastyczne miejsce na spacer. Bardzo urokliwe... Tęskni mi się za górami...
OdpowiedzUsuńWydaje się być miejscem, w którym można odpocząć, zregenerować siły :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, popieram :)
Usuńświetny blog, będę Cię śledzić. Po prostu świetny :)
OdpowiedzUsuńAleż klimatyczne miejsce. Od razu rzuciły mi się w oczy właśnie te kubeczki na płocie, dla mnie byłaby to atrakcja:)
OdpowiedzUsuńZdjęcia i opis jak z bajki.Czechy to wspaniałe miejsce na ucieczkę do innego świat. Kraj pełen magicznych miejsc :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Świetne miejsce, takie klimatyczne :)
OdpowiedzUsuńhttp://justine-juustine.blogspot.com/
piękne miejsce ;)
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce na weekendowe wypad. Prawdziwa samotnia, gdzie niczego nie brakuje, a jeszcze sporo okazji na dodatkowe atrakcje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Uwielbiam Czechy, ale tego miejsca jeszcze nie odwiedzałam. Szkoda, bo wygląda pięknie:-)
OdpowiedzUsuńTam jest jak w bajce! ☺
OdpowiedzUsuńTam jest jak w bajce! ☺
OdpowiedzUsuńAch, żeby tak można było się teleportować... Zrobiłabym to natychmiast. Wasza miejscówka bardzo mi odpowiada. Mój umysł już jest w kawałkach, jeszcze tylko spokoju mi brakuje ;) Serdeczności!
OdpowiedzUsuńZdjęcia mnie zabiły - szczególnie pierwsze. Jest piękne!!! Kurcze, z Krakowa nie może być tam AŻ TAK daleko, musze to zobaczyć.
OdpowiedzUsuńZ resztą, przejrzałam inne posty. Piękne, piękne fotografie!