Pomysł berlińskiego weekendu pojawił się w mojej głowie kilka dni przed wyjazdem, nie zważając zupełnie na to, że dokonaliśmy wcześniej rezerwacji na pobyt w Czechach. A tak, tam też chciałam jechać, ale górę wzięła świadomość, że w Berlinie jeszcze nie byłam w przeciwieństwie do naszego docelowego miejsca u czeskich sąsiadów. Zapragnęłam zatem nieodkrytych lądów do eksploracji i dokonałam tego.
Weekend walentynkowy przedłużony o piątek, jak każdy inny nadał się idealnie. Wybraliśmy czwartkowe połączenie Wrocław 19.05 - Berlin 23.30 i powrót w niedzielę Berlin 12.05 - Wrocław 16.30.
Weekend walentynkowy przedłużony o piątek, jak każdy inny nadał się idealnie. Wybraliśmy czwartkowe połączenie Wrocław 19.05 - Berlin 23.30 i powrót w niedzielę Berlin 12.05 - Wrocław 16.30.
Wydało się to najlogiczniejsze, aby w czwartek nie musieć brać wolnego w pracy, zyskać cały piątek i sobotę, a w niedzielę po wymeldowaniu nie musieć snuć się z walizką tylko od razu wyruszyć do domu. Z góry zaznaczam, że polecam wysiadać na Dworcu ZOB, który znajduje się blisko centrum, a co przed naszym wyjazdem wymagało rozstrzygnięcia przez wujka google .
2 dni w Berlinie to wg mnie minimum jakie można poświęcić na to miasto, o ile nie zamierza się odpoczywać, nie robi się za długich przystanków, ani przerw na jedzenie czy zbędną toaletę. Najlepiej jak się nic nie robi tylko chodzi i zwiedza. Nam udało się w ten sposób przekroczyć krytyczny moment, kiedy serce rwie się w drogę, ale nogi bojkotują ten plan i nie uruchamiają się pomimo próśb i gróźb, a organizm uznaje, że permanentny głód to naturalny stan rzeczy.
2 dni w Berlinie to wg mnie minimum jakie można poświęcić na to miasto, o ile nie zamierza się odpoczywać, nie robi się za długich przystanków, ani przerw na jedzenie czy zbędną toaletę. Najlepiej jak się nic nie robi tylko chodzi i zwiedza. Nam udało się w ten sposób przekroczyć krytyczny moment, kiedy serce rwie się w drogę, ale nogi bojkotują ten plan i nie uruchamiają się pomimo próśb i gróźb, a organizm uznaje, że permanentny głód to naturalny stan rzeczy.
Jako dowód na to, że Berlin jest fajny przytoczę fakt iż cały pobyt zapowiadał się mało kolorowo ponieważ moja druga połowa jechała z mocno odwrotnym nastawieniem, w porównaniu z moją uradowaną każdym wyjściem z domu osobą. Z grubsza biedak nie miał wyjścia jeżeli nie chciał całymi dniami słuchać mojego biadolenia. Zapowiadało się więc, że będziemy snuć się 2 długie dni, a na każdym kroku będę słyszała: "a nie mówiłem, że tu jest beznadziejnie".
Wszystko odczarowała noc naszego przyjazdu, chociaż wiele wskazywało na to, że będzie to ostatni gwóźdź do trumny. Kiedy dojechaliśmy do Berlina było już przed północą. Znaleźliśmy właściwy autobus mający nas podwieźć w pobliże hotelu, z ulgą udaliśmy się do kierowcy w celu zakupienia biletów, a tutaj niespodzianka. Kierowca nie miał wydać z banknotu o większym nominale i musieliśmy wysiąść z pojazdu. Mamrocząc pod nosem, obróciliśmy się na pięcie i już nas nie było. Postanowiliśmy iść pieszo do momentu, aż gdzieś dojdziemy, chociaż do miejsca gdzie mogą nam rozmienić pieniądze na bilet. Niestety mina mojego współtowarzysza była wystarczająco wymowna. Uratowały mnie tylko mocne nerwy. I wówczas stała się rzecz piękna. Ten sam kierowca, który jeszcze chwilę czekał na przystanku, mijając nas, zatrzymał się i zaprosił nas do środka bez biletu. Niemiec! Nagle ten naród bardzo zyskał w naszych oczach.
Po tym miłym akcencie jeszcze milszą niespodzianką okazał się hotel, w którym recepcjonista mówił po polsku. Był on Ukraińcem, który wiele lat temu wyemigrował z kraju i mogliśmy sobie uciąć mała pogawędkę po rosyjsko-ukraińsko-polsku. Opowiedział nam nawet jak Bułgarzy wyrwali w hotelu telewizor ze ściany, chcąc go ukraść. Wierzcie mi czułam się jak w domu, ani krzty niemieckości w Niemczech. W ten oto sposób mój mężczyzna został kupiony przez Berlin.
Hotel Castell okazał się kapitalnie położony w przepięknej handlowej i bogatej dzielnicy Charlottenburg przy popularnej ulicy Kurfürstendamm powszechnie zwanej Ku'damm. Zajmował całą kamienicę i dysponował dużymi,
przestronnymi pokojami. W swoim mieliśmy umywalkę i prysznic, toaleta
była na zewnątrz, ale miałam wrażenie, że jest tylko dla nas. Nigdy
nikogo tam nie spotkałam, pomimo że kilkakrotnie słyszeliśmy na
korytarzu głos innych hotelowych gości. W pokoju było niewiarygodnie
cicho, nie dochodziły żadne hałasy z ulicy, ani sąsiednich pokoi i
spaliśmy jak niemowlaki Wystrój skromny, stare meble, ale spokój,
czysto, codziennie sprzątane, osobne wejście, nie przez recepcję, urocza
kamienica i pokój z dużym balkonem i widokiem na ulicę, a nawet na
sklep Prady. Nam te warunki odpowiadały bardzo. Tym bardziej, że cena
była bardzo przystępna 3 noce za niecałe 450zł.
Przyjeżdżając na krótko warto nadwyrężyć budżet w miarę możliwości i poszukać noclegu blisko centrum. Może i sieć połączeń komunikacyjnych jest w Berlinie doskonale rozwinięta, ale wg mnie kursowanie metrem czy autobusem tam i z powrotem to jednak strata czasu i pieniędzy swoją drogą również.
Bilet na metro i inne środki komunikacji w określonych strefach A, B na najkrótszej trasie czyli do 3 stacji to koszt 1,5 euro na osobę. Adekwatnie im dalej tym drożej. Bilet dwugodzinny w jedną stronę,( nie można bowiem na niego wracać) wynosi 2,60 euro dla jednej osoby. Całodniowy bilet wynosi 6,70. Automaty przyjmują monety i ewentualnie banknoty 5 i 10 euro więc większymi nominałami można co najwyżej rozpalić ognisko. Ale dla radosnej przeciwwagi dla polskiego metra, Niemcy liczą na ludzką uczciwość, a więc nie ma żadnych bramek czy ochroniarzy przy wejściu. Ot taka pełna zaufania atmosfera przepełniona wiarą w to, że ludzie są jednak dobrzy;)
Bilet na metro i inne środki komunikacji w określonych strefach A, B na najkrótszej trasie czyli do 3 stacji to koszt 1,5 euro na osobę. Adekwatnie im dalej tym drożej. Bilet dwugodzinny w jedną stronę,( nie można bowiem na niego wracać) wynosi 2,60 euro dla jednej osoby. Całodniowy bilet wynosi 6,70. Automaty przyjmują monety i ewentualnie banknoty 5 i 10 euro więc większymi nominałami można co najwyżej rozpalić ognisko. Ale dla radosnej przeciwwagi dla polskiego metra, Niemcy liczą na ludzką uczciwość, a więc nie ma żadnych bramek czy ochroniarzy przy wejściu. Ot taka pełna zaufania atmosfera przepełniona wiarą w to, że ludzie są jednak dobrzy;)
My metrem jechaliśmy raptem 3 razy i to głównie z braku wystarczającej ilości czasu, a w końcu i fizycznej niedomogi, bo ileż można chodzić o serze i wodzie?
Nasz pierwszy dzień zaczęliśmy od dojazdu metrem na stację Warschauer Strasse ( miły polski akcent) od której rzut beretem znajduje się słynny Mur Berliński.
Za datę upadku uznaje się 9/10 listopada 1989, a więc w tym roku będzie jego 25lecie.
Piękny, kolorowy i gdyby nie pewne motywy to człowiek mógłby zapomnieć na co i dlaczego patrzy. Wymalowany i upstrzony przez artystów budzi wyłącznie uśmiech, więc ma się wrażenie, że to takie Cartoon Network.
Do czasu, aż dotrze się do podobizny całujących się Breżniewa i Honeckera gdzie pojawia się nieprzyjemne uczucie, że ktoś niechcący przełączył kreskówki na niewybredne porno. Wówczas pozostaje sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, stłumić emocje i kontynuować spacer wzdłuż muru.
Kiedy już nasyciliśmy oczy symbolem Berlina, podążyliśmy w stronę placu Aleksanderplatz w dzielnicy Mitte. To miejsce strategiczne, ponieważ w znajdujących się tam galeriach handlowych można skorzystać z bezpłatnych toalet:)
Podziwiając widoczną z wielu punktów Fernsehturn - Wieżę Telewizyjną z bliskiej odległości, ale bez wjazdu na górę, oszczędziliśmy na dwoje kilkadziesiąt euro (choć podobno warto zainwestować), obejrzeliśmy piękną fontannę Neptuna i wyruszyliśmy na Wyspę Muzeów na rzece Sprewa i do przepięknej Berlińskiej Katedry oraz usytuowanego obok Starego Muzeum.
To trzeba zobaczyć. Załapaliśmy się akurat na zachód słońca więc widok powalał. Pozwoliliśmy sobie zatem na szczyptę szaleństwa i przycupnęliśmy na ławce posilając się pomarańczą. Jedną, żeby była jasność, że nie byliśmy ani zbyt rozrzutni ani nie zmarnowaliśmy nadmiernie czasu.
Dlatego też jakieś 10 minut później byliśmy już gotowi zmierzać w stronę Bramy Brandenburskiej - symbolu Zjednoczonych Niemiec, mijając po drodze masę muzeów w tym też te bardziej współczesne, jak muzeum mercedesa, berlińskie czy figur woskowych. Pod Bramą B. trwała akurat jakaś feta, więc główna ulica była zamknięta dla ruchu ulicznego, a tłum z jednej strony przesłaniał nieco widok.
Po krótkim oglądzie zanurkowaliśmy w krótką parkową alejkę, która prowadziła wprost do Reichstagu - słynnego Niemieckiego Parlamentu okupowanego przez turystów ze względu na bezpłatny wstęp. My jednak nie mieliśmy już nawet siły udawać, że chcemy go zwiedzać, widząc jego ogromny gmach. Czekała nas jeszcze droga na Plac Poczdamski i w tym momencie chciałam mieć ją już za sobą.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy na telebimie ujrzałam relację na żywo z Międzynarodowego Festiwalu Filmowego czyli Berlinale. Nie mieliśmy pojęcia, że się właśnie odbywa, jednak już chwilę później ciężko było tego nie zauważyć.
Wszędzie królował charakterystyczny motyw czerwonego niedźwiadka. W centrum handlowym Arkaden sprzedawano pamiątki z festiwalu, jak i bilety na seanse filmowe. Oj poszłoby się, gdyby miało się za co. Wygrała jednak obiado-kolacja w jakimś tureckim przybytku. I muszę stwierdzić, że smakowała wspaniale.
Z Postdamer Platz podążając w stronę Filharmonii Berlińskiej (wg mnie okropnej, ale to moje skromne zdanie), dotarliśmy do ulicy ambasad, o której piszę tylko i wyłącznie dlatego, że mieliśmy tam zaskakujące i bliskie spotkanie z lisem, który przeparadował jakiś metr od nas. Truchtał przez ulicę rozleniwiony i niewzruszony przechodniami, po czym czmychnął na teren Ambasady Austrii. Dla mnie to oczywiście wydarzenie nie mniej ważne, niż sam wyjazd do Berlina, więc sami rozumiecie. Wywołany tym zachwyt spowodował, że dalszy spacer był w dużej mierze
okraszony moim szczebiotaniem i tysiącem tych samych pytań, w skrócie: ALE WIDZIAŁEŚ TEGO LISA POD AMBASADĄ?!
Żadna odpowiedź jednak nie powodowała
opadu moich emocji, więc pytanie ponawiałam do upadłego, aż dotarliśmy do Zoo i zniszczonego Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma ze sterczącym kikutem wieży. Smutny obrazek budowli, której najwyższa wieża za czasów świetności miała aż 113m i była podobno najwyższa w mieście, a która została prawie doszczętnie zniszczona w czasie II wojny światowej. Teraz stoi, straszy, przypomina i daje do myślenia o sensie wojny.
Kościół stoi akurat przy ulicy Kurfürstendamm, najsłynniejszej handlowej ulicy Berlina Zachodniego, przy której jak wspominałam właściwie mieszkaliśmy. Obeszliśmy ją podziwiając bogactwo i przepych, jaki nie mieści mi się nawet w głowie. Ceny po kilkaset euro za podkoszulek i butiki kultowych projektantów, które w środku wyglądały jak galerie, a do których pewnie nigdy nie wejdę, podobnie jak ekskluzywne restauracje, w których nie zjem.
Jeszcze rzut okiem na sklep Prady i już byłam gotowa w pokorze wracać do codzienności złożonej z ryżu z cebulą i dyskontowych cen. Ale zaraz zaraz. To dopiero początek pobytu. Przygoda jeszcze się nie skończyła, a nawet na dobre nie zaczęła. O kolejnym dniu, pełnym wyzwań dla obolałych nóg przeczytacie tutaj.
Tylekroć przejeżdżałam, nie odwiedziłam do tej pory. Zawsze tylko przelotowo.
OdpowiedzUsuńOkazuje się, że warto i czas nadrobić zaległości. ;)
łooo i pomyśleć, że to już prawie 2 miesiące od mojej wizyty w Berlinie, spędziliśmy tam 6dni i pewnie przez kolejne 4 byłoby co zwiedzać, tam się nie da nudzić :D miło mi znów zobaczyć te miejsca, tam gdzie Wy byliście wieczorem, my w dzień i w drugą stronę, do tego Kurfürstendamm! też tam mieliśmy hotel. das ist Berlin, Berlin~
OdpowiedzUsuńsuper zdjęcia! pozdrawiam
Poste mega, dużo wiadomości :) i widzę, że Ci pogoda dopisała :)
OdpowiedzUsuńTwoja relacja jak zwykle ciekawa ;) Wykorztystam ją za rok, bo mamy w planach mały "najazd" na Berlin ;) A te zdjęcie przy Monroe, genialne ;)
OdpowiedzUsuńAleż dużo fajnych zdjęć! :)
OdpowiedzUsuńNo mi też jakoś nie nadarza się okazja żeby zajrzeć do naszych zachodnich sąsiadów - to pewnie te naleciałości z przeszłości...
Byłam w Niemczech, ale dość dawno temu i hmmm...kiedy powróce?
Ale wariaty z Was! Skad takie niedowierzanie w tych Niemcow? To bardzo uczynny, pomocny narod, przekonuje sie na kazdym kroku ;) Dooobra, czytam dalej!
OdpowiedzUsuńNoo to dopisuje :)
UsuńZadnych gwiazd nie widzieliscie? A d butikow mozesz smialo wchodzic, nie ma obowiazku kupowania ;)
Ach Beeeeeeeeeeeeeerlin. Od stu lat na liscie i jeszcze sie nie udalo. Wstyd. Dzieki za dlogasna relacje i czekam na dalsza czesc!
Pozostaje jechać. Gwiazdy może i widziałam ale w zamroczeniu głodowym bym nie poznała.
UsuńA no fakt, glod pada na oczy ;)
UsuńNo trzeba, trzeba, ale nadal nie wiem, kiedy ;)
Też nie wjechałam na wieżę telewizyjną ( sama nie wiem czemu, podejrzewam jednak skąpstwo :) ) i powiem Ci szczerze, że załuję. Podczas następnej wizyty w Berlinie pierwsze kroki skieruję właśnie tam. Po Berlinie mam mieszane uczucia dlatego chcę tam wrócić i jeszcze raz zbadać sprawę :). I też widziałam lisa, i byłam podekscytowana tak jak Ty, więc zrobiłam mu sto zdjęć...
OdpowiedzUsuńRewelacja! Już mnie przekonalas, jadę! Tylko ja to raczej samolotem, bo polski bus z WAW to 9,5h a ja ledwo do Wrocławia 5:50 wytrzymalam. Piękne zdjęcia, wskazówki lądują w notesie :) czekam na wiecej!
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja. Wszystko fajnie udokumentowane zdjęciami. Ciekawe opisy. Mam nadzieję, że kiedyś udam się do Berlina i zobaczę chociaż 1/3 miejsc, które tutaj pokazałaś :)
OdpowiedzUsuńA czy widziałaś mobilne barki piwne? Było to w maju, nie wiem, czy są całoroczne, ale pomysł mnie urzekł. Pojazd jak skrzyżowanie roweru ze stołem biesiadnym i beczką piwa. Czysta przyjemność ( jeśli lubi się piwo). Ja wybrałabym wariant winny gdyby taki istniał ;))
OdpowiedzUsuńNiestety nie, ale zdecydowanie wybrałabym wino razem z Tobą.
UsuńDawno temu byłam, na jakiś wakacjach:) Miłe wspomnienia przywiozłam! Widzę pierwszy dzień udany czekam z niecierpliwością na to co działo się dnia drugiego! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńahh, uwielbiam Berlin :D ma strasznie fajny klimat to miasto!
OdpowiedzUsuńNie byłam w Berlinie, ale już od jakiegoś czasu myślę o jego zwiedzeniu. Po zobaczeniu Twoich zdjęć i opisie, wiem , że warto się tam wybrać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńprzypomniałas mi lata gomnazjum kiedy byłam w Berlinie z klasą, jakiż to był piekny czas! a teraz wspomnienia wracają znów
OdpowiedzUsuńzazdroszczę, bo do Berlina bym jeszcze raz pojechała, trasa Waszego spaceru jest mi dobrze znana :-) - przywołałam wspomnienia, i miejscówka super, lepiej nie można było
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Ella
Jestes kolejna osoba, ktora zachwala Berlin...i co teraz, mam jechac?:)
OdpowiedzUsuńJedź, jedź! Mnie też zaskoczyło to, że mi się podobało :)
UsuńNa tyle, że miałam tam spędzić tylko kilka godzin bo samolot leciał do Berlina, a potem był pociąg do Warszawy. No i z koleżanką zostawiłyśmy bagaże w przechowalni i poszłyśmy na spacer. Tak nam się spodobało, że prawie spóźniłyśmy się na pociąg i wskakiwałyśmy do niego jak już ruszał ze stacji :D
a mnie niestety Berlin nie zachwycił, może dlatego, że jechałam tam z negatywnym nastawieniem (jak Twoja połówka) i nic tego nie zmieniło:(
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam relację ze sporym zainteresowaniem :) W Berlinie już byłam i bardzo lubię to miasto, a wkrótce znów tam jadę. Fajnie poczuć jego klimat :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i śmiałam się, szczególnie z tego lisa ;D No, tak, lis jest bardzo niepospolitym zwierzęciem, że zupełnie nie dziwię się Twojemu zainteresowaniu. Zupełnie :D :D
OdpowiedzUsuńW Berlinie byłam sześć albo i siedem lat temu, jeszcze w liceum. Patrząc na zdjęcia, przypomniałam sobie te miejsca. Żałuję, że wtedy nie miałam aparatu ze sobą, byłaby pamiątka. No, ale w sumie daleko nie mam do Niemiec, może i sama się wybiorę. :)
Świetna relacja, czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam!
Zgadzam się z Tobą w pełni w kwestii, że lepiej dopłacić i mieszkać bliżej centrum. Dla mnie oszczędność kilku EUR za noc nie ma sensu, biorąc pod uwagę ceny przejazdów i czas który się traci na przejazdy, poza tym, lubię być wieczorem blisko miejsca w którym śpię, bez konieczności czekania na komunikację. Dzielnica w której spaliście, wygląda pięknie i bardzo stylowo.
OdpowiedzUsuńZazdroszcze wyjazdu! Sama chętnie pojechałabym do Berlina na kilka dni ;)
OdpowiedzUsuńwww.izabielaa.blogspot.com
byłam w Berlinie na sylwestra i czuję się, jakbym oglądała własne zdjęcia :D mówię głównie o zdjęciach muru. wybrałaś i sfotografowałaś dokładnie te same tagi co my :D
OdpowiedzUsuńczekam na resztę! :)
Mnie Berlin nigdy nie pociągał :) ale gdy ma się dobre połączenie to czemu nie skorzystać :) a nóż nastawienie się zmieni.
OdpowiedzUsuńBerlin ma specjalne miejsce w moim sercu i mam nadzieję, że wiosną uda mi się tam wyskoczyć na parę dni;)
OdpowiedzUsuńnigdy nie byłam w Berlinie, ale niektóre widoki całkieeem urocze :-)
OdpowiedzUsuńweronikarudnicka.pl
Nigdy nie byłam w B, jedynie przejazdem kilka razy w drodze do Holandii i w zasadzie moje nastawienie do tego miasta jest podobne do Twojego Towarzysza podróży ;) Ale jak tak poczytałam (to na pewno kwestia Twojego pióra), to chyba powoli nabieram ochoty ;) Na razie powoli, ale kto wie :)
OdpowiedzUsuńŚwietne są te fotografie malowideł na murach! Berlin zachęca do odwiedzenia
OdpowiedzUsuńśliczne zdjecia :-)
OdpowiedzUsuń