Dzień drugi zaczęliśmy w radosnej atmosferze zmęczenia i pijanych myśli. Noc przespaliśmy błogim, choć o wiele za krótkim snem utopionym w oparach czerwonego wina.
Paliliśmy się do zwiedzania, pomimo, że mój organizm po poprzednim dniu domagał się kategorycznych wyjaśnień i stanowczo postanowił się nie regenerować. Czułam się jakbym ukończyła triathlon, a zaraz miała pobiec w maratonie. Na szczęście emocje w takich chwilach robią swoje i zgrabnie wywlekają mnie z łóżka.
Zaczęliśmy od zwiedzania okolicy. Nasza dzielnica okazała się jeszcze piękniejsza, niż przypuszczałam po wstępnym oglądzie. Czy Waszą uwagę również przykuwa obłędna czystość na niemieckich ulicach? Liczyłam, że wiatr zawieje mi pod odnóża jakąś reklamówkę po zakupach to będę miała pamiątkę z Berlina, a tu nic, zero. W Polsce zdarza mi się to notorycznie.
Tu mogłam spokojnie nie patrzeć pod nogi bez obawy, że w coś wdepnę. Zadzierałam więc głowę, jak tylko dawałam radę i rozdziawiałam usta na widok co drugiego budynku w Charlottenburg. Przepiękne zdobione stare kamienice z wielkimi tarasami i rzeźbami, pod którymi parkowały idealne, jak z obrazka samochody. A więc tak wygląda ta lepsza strona życia.
W Berlinie uderza niespieszność. To miasto gdzie ku własnemu zdziwieniu dostrzegłam spokój, gdzie nikt nie pędzi, ludzie przechadzają się w normalnym tempie, a w niedzielę sklepy są pozamykane. Nie do tego przywykłam w Polsce. W dużych polskich miastach właśnie ten pośpiech uderza najbardziej. My nie chodzimy tylko biegamy. Trąbiące auta, gorączkowa atmosfera, wieczna gonitwa i napięcie oraz handel 7dni w tygodniu to dla mnie część polskiej rzeczywistości. Gubimy się w pośpiechu, biegniemy bo tłum biegnie i wściekamy się, kiedy ktoś idzie czy jedzie za wolno. Miejska paranoja.
Berlin to całkowite przeciwieństwo. Z przyjemnością poddaliśmy się atmosferze spokojnego dreptania, tym chętniej, że zmęczenie dawało nam się we znaki. W pewnym momencie jednak skapitulowałam i poratowaliśmy się metrem. Pierwsze oznaki starzenia się już za mną.
Z każdym kolejnym km przekonywaliśmy się, że Berlin to miasto rowerzystów i najbardziej optymalna forma zwiedzania, z której my ze względu na oszczędność nie skorzystaliśmy. W duchu przeklęłam zawartość mojego portfela. Koszt wynajęcia roweru to jakieś 10 euro/ dzień, ale my musielibyśmy wziąć dwa, czego nasz obfity budżet nie przewidywał. Przy pomocy metra dotarliśmy do XVII w. pałacu Charlottenburg. Trochę już tych pałaców w życiu obejrzałam, więc nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, szczególnie po Wersalu, ale zobaczyć warto. Na wnętrze tradycyjnie nie starczyło nam ani pieniędzy ani siły.
Na jego tyłach znajdują się wielkie ogrody we francuskim stylu i ścieżki okupowane przez uprawiających jogging mieszkańców. Przysiedliśmy tam na ławce i podziwialiśmy biegającą galerię postaci. Znacie ten odcinek "Przyjaciół", gdzie Phoebe wychodzi pobiegać z Rachel i okazuje się, że Rachel jest zażenowana, bo ta biega w jakiś zwariowany sposób? To był taki odcinek na żywo. Jakby wszyscy należeli do jakiejś sekty, gdzie uczą przezabawnego, odmiennego sposobu biegania wywołującego salwy śmiechu. To nie mógł być przypadek. Może ta moda dopiero do nas dotrze.
Po tym biegającym cyrku ruszyliśmy dalej. Ogrody były spore i jakoś nie wyobrażałam sobie nimi wracać, więc skorzystaliśmy z wyjścia na ich końcu i okazało się, że kawałek dalej szczęśliwym trafem znajduje się wejście do metra, do którego kolejny raz niechybnie czmychnęliśmy. Następny przystanek: Tiergarten.
Ulice w Berlinie są bardzo długie i przestrzenne. Dłuższa jest już chyba tylko autostrada. Po wyjściu z metra, kierowaliśmy się cały czas przed siebie, aż zaszliśmy do Statuy Zwycięstwa. Po drodze minęliśmy bramy z postaciami wnioskuję, że pary królewskiej (ktoś wie?) i targ staroci z samymi niezbędnymi rzeczami.
Statua Wiktorii upamiętnia wygraną Prus nad Danią w 1864r. i ma 66,89 metrów wysokości. W jej wnętrzu znajduje się 285 stopni wiodących do platformy widokowej umieszczonej na ponad 50 metrze. Wystarczy zapłacić (o ile pamiętam) 2 euro i czeka nas niezwykle bolesna ścieżka zdrowia wąskimi schodami w górę. Polecam myśleć wówczas o czymś miłym. Ja bardzo polubiłam się z punktami przystankowymi. A najbardziej z pierwszą kondygnacją, do której prowadziło kilkanaście schodów.
Na górze, jak to zwykle bywa mocno wieje, ale panorama odwraca uwagę. Mnie widok na berliński układ ulic przywołał na myśl Paryż z jego gwiaździstymi bulwarami. Jak myślicie?
Potem tylko jeszcze raz 285 schodów w dół, droga przez park, okolice dworca zoo( kto czytał "Dzieci z Dworca Zoo"?), tętniącą życiem ulicę Ku'damm i znowu mogliśmy leżeć z nogami w górze. Nasza dzielnica wieczorem była równie przyjemna co w dzień, więc można było się nią włóczyć bez obaw o własne bezpieczeństwo, ale była na tyle długa, że przejście jej w jedną stronę stanowiło już konkretny spacer. Wszystkim miłośnikom chodzenia Berlin powinien przypaść do gustu.
Mnie to miasto bardzo miło zaskoczyło i wreszcie zapełniło pustkę skojarzeniową jaką miałam na myśl o tym miejscu. Do tych co nie byli: jedźcie, zwiedzajcie, odkrywajcie i nie zapomnijcie mi opowiedzieć o swoich wrażeniach. A do starych wyjadaczy pytanie: co jeszcze polecacie zobaczyć w Berlinie?
Pałac Charlottenburg kojarzy mi się tak jakoś z Pałacem Branickich, słusznie niesłusznie,ale kojarzy. Czystość w mieście to moim zdaniem podstawa. Polecam zajrzeć do mnie i zobaczyć co jest we wpise "Gościnnie w Berlinie". Może coś znajdziesz :)
OdpowiedzUsuńjak jeszcze byś napisała, że nie było psich kup na chodnikach, to doszłabym do wniosku, że Berlin to miasto dla mnie:) bez wszechobecnych śmieci i brudu
OdpowiedzUsuńPsich kup się tam nie spotka;) To była jedna z pierwszych rzeczy jakie zszkowały mnie w Niemczech, gdy pojawiłem się tam po raz pierwszy, jakieś 20 lat temu - ludzie sprzątający kupy po swoich pieskach:) W Polsce widok równie rzadki, co uczciwy i nieskorumpowany polityk:)))
UsuńJa mieszkam tymczasowo w Berlinie w Kreuzbergu. Jeden wielki syf :< jak się pójdzie bardziej w centrum to już zaczyna to lepiej wyglądać. Ale Kreuzberg to syf :<
UsuńWygląda interesująco i pięknie. Figurka Tygrysa mnie rozbawiła :). Pałac wygląda zjawiskowo :). Do Berlina planuje kiedyś pojechać, jak na razie najbliżej tego miasta to byłem w drodze na stopa do Amsterdamu :_)
OdpowiedzUsuńOla, przeciez napisala, ze mozesz patrzec w niebo bez obawy, ze w cos wdepniesz, jedz! ;)
OdpowiedzUsuńZachęcająca wygląda Berlin wieczorową porą!
OdpowiedzUsuńW Paryżu lepiej patrzeć pod nogi, a wszechobecny pośpiech udziela się czasem wbrew naszej woli. Mimo promieniście ułożonych ulic nie miałam skojarzeń z Paryżem, może dlatago, że zabudowa jest inna, wszystkie Haussmanowskie budynki są niemal identyczne a każdy bulwar wysadzany jest platanami, które mi kojarzą się z południem Francji. Natomiast mnie, podobnie jak Ciebie, Berlin bardzo zaskoczył i pozostawił pozytywne wrażenie. :)
OdpowiedzUsuńMnie daleko do Twojego zachwytu Berlinem, ale cieszę się, że byłam i może jak pojadę kolejny raz, to się bardziej zachwycę. Odcinek z Phoebe biegającą pamiętam, wtedy się śmiałam, a teraz może ktoś się ze mnie śmieje jak mnie widzi próbującą uprawiać jogging, z którego notabene niedawno wróciłam...Ja na Statuę wchodziłam za darmo, nikt mnie o kasę nie prosił, aż się zdziwiłam że 2 euro kasują :)
OdpowiedzUsuńTeż mi sie wydaje, że nie za wiele ludzi w tym Berlinie. Pewnie czułabym sie podobnie. Jak mieszkałam w Krakowie - to ludzie tam ciągle gdzies w pośpiechu - do pracy, na uczelnie, na zakupy, wszędzie, wszystko, autobusy i tramwaje, samochody i taksówki... I tak w kółko. A tu taki spokój na ulicach... Ja nie wiem... :)
OdpowiedzUsuńByłam w Berlinie raz, dwa dni, ale niestety miałam też inne obowiazki i niewiele czasu na zwiedzanie. Najmilej wspominam w sumie leżenie z Młodym na trawie przed Reichstagiem :) Nie widziałam nawet Muru Berlińskiego. W sumie do Berlina mam trzy godziny pociągiem, więc trzeba będzie przyjechać jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńPolecam Ci film "Królik po berlińsku", jeśli nie widziałaś.
Charlotten prawie jak w Pradze, a widok z góry swietny=]
OdpowiedzUsuńFaktycznie, zwiedzanie rowerem byłoby chyba super! Szkoda, że tak drogo
OdpowiedzUsuńZ tą sylwetką jest coraz trudniej, ale kiedy jak nie w weekend pożegnać się z umiarem i rozsądkiem, szczególnie w rodzinie łakomchuchów? Poza tym czekam na cieplejsze dni by wrócić na wodny aerobik. Nie lubię chodzić na basen gdy jest zimno, ale najwyższa pora porzucić skutki zimowych grzeszków kulinarnych :))
OdpowiedzUsuńgdzie nie zajrzeć tam berlin - no ładnie, ładnie. i zewsząd przypominają, że to takie ciekawe miejsce jest, a ja byłam tam tak dawno, że mało co pamiętam...
OdpowiedzUsuńJeszcze parę Twoich wpisów i się tam wybiorę :) A widok prawie jak w Paryżu :) pozdrowienia zostawiam :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWOW! Ile interesujących szczegółów!
OdpowiedzUsuńTylko ten biały tygrys podejrzanie wygląda ;)
Pozdrawiam :)
http://lilith666.bloog.pl
Kiedyś wybiorę się do Berlina ;)
OdpowiedzUsuńPrzejazdem byłam, ale to nie to samo....
Oj, bogata zabudowa i piękne foty :)
OdpowiedzUsuń