Sama już nie wiem czy świat jest bardziej względny czy jednak bezwzględny, ale w górach jest na pewno prawdziwy. Nigdzie mi się tak nie milczy i tak nie celebruje samotności, jak na wertykalnych spacerach. Prawdopodobnie dlatego, że kiedy próbuję poskromić kolejną górę ledwo starcza mi siły na rzężenie, a co dopiero na wyartykułowanie pełnego słowa. Usta milczą, ale dusza śpiewa i wszystko mi mówi, że tak zostanie.
Jako mało dziewczynka pochorowałam się na Alpy. Zawsze chciałam mieszkać w tym szczególnym miejscu. Niekoniecznie zaraz dowalić sobie dożywocie, lecz spędzić tam wystarczająco dużo czasu, aby nasycić głód wysokości, zaspokoić ciekawość i móc
zasypiać z uczuciem satysfakcji w klatce piersiowej. Marzenia o byciu księżniczką oddałam na rzecz uganiania się po nieregularnych wzniesieniach, chociaż wiara w spełnienie wyidealizowanej wizji życia skapitulowała w zderzeniu z realnym światem. Marzyciele jednak nie umierają. Mojego wskrzesiłam, kiedy przykryła go gruba warstwa kurzu. A niech zna moją łaskę, nieważne że to ja potrzebowałam go bardziej, niż on mnie.
I oto jestem. Dziwnie mi i dobrze zarazem, kiedy trafiam gdzieś po raz pierwszy, ale moja wyobraźnia mieszka tu od zawsze. W Polsce zupełnie nie widziałam siebie na samotnych górskich wyprawach, teraz nie potrafię znaleźć sobie miejsca na nizinach. Wysłałam mój instynkt zachowawczy na urlop i pochowałam do szafy wszystkie strachy z nadzieją, że w odwecie to one nie pochowają mnie. Może nie ma kto zapanować nad kaskadą "genialnych" pomysłów, jakie uosabiam, ale obiecałam sobie, że nie zmarnuję takiej szansy. Nie codziennie mam okazję zamieszkać w Alpach na blisko pół roku i dopieścić w sobie introwertyka biegając samopas po najdostojniejszych górskich pasmach w Europie.
Moje życie tutaj jest dość ascetyczne i sprowadza się do zaspokajania podstawowych potrzeb w korelacji z doznaniami estetycznymi z najwyższej półki. Jego największą wartość upatruję w prostocie. Jem, śpię, pracuję, trenuję, uczę się i chodzę po górach. Po drodze tworzę relacje z ludźmi i z samą sobą, zaśmiewając się do łez, pozwalając sobie na nieobarczoną smutkiem samotność, odkrywając kolejne cząstki niepoczytalnej przyszłości i licytując się z upływającym czasem.
Dzień po dniu odkrywam, jak wiele rzeczy lubię i jak bardzo wolę mieć mniej, aby móc żyć więcej. Wszystko czego nie posiadam, a mogłabym chcieć oddałam za chwile, którymi zapełniam wolną przestrzeń. Przyroda nie zna próżni, a ja niezwykle staram się dobrze zagospodarować dany mi czas tym wszystkim, co mnie wypełnia.
Egzystencja tutaj pozbawiła mnie nadmuchanych i sztucznych zależności od wytworów materialnych, dzięki czemu może nie posiadam wiele do oclenia, ale za to nieporównywalnie więcej do zbawienia. A zbawiam się do wolności. Prostota bardzo układa w głowie. Dostatek wrażeń to dla mnie obecnie najmocniejsza waluta, która wyparła nabywanie dóbr, mających łatać puste życiowe dziury.
Wszytko co lubię i czym wypełniam dni czerpię z tego, co jest mi dane. Krok po kroku recyklinguję mój wewnętrzny dobrostan.
A lubię rano odsłaniać zasłony i mieć za oknem góry z prawdziwego zdarzenia. Lubię codziennie wyczekiwać niewiadomej. Lubię przekraczać własne granice i samodzielnie mierzyć się z możliwościami. Lubię spotykać bratnie dusze i dzielić z nimi czas. Lubię milczeć i śmiać się do znajomego ucisku w żołądku. Lubię mieć na co czekać i wieść zróżnicowane, zaskakujące życie czasami pełne, a innym razem pozbawione ludzi. Lubię ciszę. W ciszy można wiele usłyszeć, dlatego nie warto przekrzykiwać życia. Lubię czyste powietrze i nieskrepowaną swobodę. Lubię, kiedy coś mogę, ale wcale tego nie muszę. I lubię żyć, zamiast poświęcać życie na to czego nie chcę.
Gdybym miała porównać funkcjonowanie w mieście do
życia w wysokich górach to w zderzeniu z tym pierwszym jest ono
zaskakująco odprężające. Jako człowiek zadżumiony miejskim smogiem i
światopoglądem oczekiwałam tu pogodowej apokalipsy, warunków rodem z
zamarzniętego piekła i życia tak wymagającego, że jako formę relaksu
traktowałabym robienie prania w potoku.
Tymczasem pierwszy raz od lat wypełnia mnie spokój, myśli mam jasne i klarowne, a moje nerwy odpuściły i urządziły sobie miesiąc miodowy. Prawie codziennie wystawiam twarz do słońca ( pogoda tutaj to temat na osobny post, tak jest łaskawa), nie trapią mnie zakupy, bo nie mam ich gdzie robić, nie marnuję czasu na przebijanie się przez korki, nie pamiętam co to kolejki, nie muszę gonić za sukcesem, aprobatą i pozorami. Kiedy kończę pracę, kończę ją naprawdę, kiedy coś robię to robię to, bo chcę, nie martwię się na zapas i nie tracę, ani sekundy, bo w takich okolicznościach nie znajduję warunków na marnotrawstwo.
Dzień po dniu odkrywam, jak wiele rzeczy lubię i jak bardzo wolę mieć mniej, aby móc żyć więcej. Wszystko czego nie posiadam, a mogłabym chcieć oddałam za chwile, którymi zapełniam wolną przestrzeń. Przyroda nie zna próżni, a ja niezwykle staram się dobrze zagospodarować dany mi czas tym wszystkim, co mnie wypełnia.
Egzystencja tutaj pozbawiła mnie nadmuchanych i sztucznych zależności od wytworów materialnych, dzięki czemu może nie posiadam wiele do oclenia, ale za to nieporównywalnie więcej do zbawienia. A zbawiam się do wolności. Prostota bardzo układa w głowie. Dostatek wrażeń to dla mnie obecnie najmocniejsza waluta, która wyparła nabywanie dóbr, mających łatać puste życiowe dziury.
Wszytko co lubię i czym wypełniam dni czerpię z tego, co jest mi dane. Krok po kroku recyklinguję mój wewnętrzny dobrostan.
A lubię rano odsłaniać zasłony i mieć za oknem góry z prawdziwego zdarzenia. Lubię codziennie wyczekiwać niewiadomej. Lubię przekraczać własne granice i samodzielnie mierzyć się z możliwościami. Lubię spotykać bratnie dusze i dzielić z nimi czas. Lubię milczeć i śmiać się do znajomego ucisku w żołądku. Lubię mieć na co czekać i wieść zróżnicowane, zaskakujące życie czasami pełne, a innym razem pozbawione ludzi. Lubię ciszę. W ciszy można wiele usłyszeć, dlatego nie warto przekrzykiwać życia. Lubię czyste powietrze i nieskrepowaną swobodę. Lubię, kiedy coś mogę, ale wcale tego nie muszę. I lubię żyć, zamiast poświęcać życie na to czego nie chcę.
Tymczasem pierwszy raz od lat wypełnia mnie spokój, myśli mam jasne i klarowne, a moje nerwy odpuściły i urządziły sobie miesiąc miodowy. Prawie codziennie wystawiam twarz do słońca ( pogoda tutaj to temat na osobny post, tak jest łaskawa), nie trapią mnie zakupy, bo nie mam ich gdzie robić, nie marnuję czasu na przebijanie się przez korki, nie pamiętam co to kolejki, nie muszę gonić za sukcesem, aprobatą i pozorami. Kiedy kończę pracę, kończę ją naprawdę, kiedy coś robię to robię to, bo chcę, nie martwię się na zapas i nie tracę, ani sekundy, bo w takich okolicznościach nie znajduję warunków na marnotrawstwo.
Od 2 miesięcy próbuję opatrzyć sobie góry i idzie mi tragicznie. Kiedy spuszczam wyobraźnię ze smyczy dzieją się
rzeczy nieodgadnione. Maszeruję z wilkami, tańczę z zimą, a strachom zakładam kajdany. Chodzę dalej, sięgam wyżej i wciąż chcę więcej.
Muszę przywdziać kaganiec rozwiązłym zamiarom, bo na widok tutejszych
pejzaży zacierają
mi się wszelkie granice. Głupota miesza mi się z odwagą i myślę, że
muszą mieć tych samych
protoplastów, bo nigdy nie wiem, która aktualnie przejmuje stery. O
głupoto, bądź pozdrowiona.
Alpy mają swoisty magnetyzm i dar budzenia do życia. Nie potrzeba jednak zasobnego
portfela, aby móc oddychać tym samym powietrzem i podziwiać te same
krajobrazy, co ludzie, którzy mają w domu pozłacane klamki. Biedny czy bogaty, każdy klęka
przed tym samym majestatem. Różnica w tym czy masz w apartamencie
jacuzzi czy miskę z wodą. Zupełnie bez znaczenia. Natura nie zna podziałów i gór
nie obchodzi, że dzięki nim sprzedaje się tu wszystko za sumy, których nie ogarniam bez wyższej matematyki.
W następnym wpisie obiecuję więcej konkretów. Będzie o tym gdzie dokładnie jestem, czego się tu spodziewać i dlaczego zimą to najbardziej pożądana destynacja świata. Nie regulujcie odbiorników.
Pieknie! chyba Ci zazdoszcze, piekne miejsce, jakie zdjecia!!! cudnie opisane! czekam na dalsze relacje!
OdpowiedzUsuńTrafiłem jakoś przypadkowo na Twojego bloga, szukając czegoś w zupełnie innym temacie, hm, sam nie wiem co chce tu napisać ale jakoś dobrze mi się czyta to co piszesz, nie tyle o górach, (choć to bardzo zachęcające ale ta kasa jakaś jednak musi być) a o tym co się dzieje tam z tobą, jak czerpiesz dobre z tego miejsca. Tak, będę tu zaglądał, dajesz do myślenia.
OdpowiedzUsuńDziękuję, być może góry to tylko pretekst do napisania o czymś ważniejszym. Miło Cię gościć. Zapraszam i pozdrawiam :)
UsuńMamuniu jak tam pięknie! Pozazdrościć takiego relaksu :)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, piękne zdjęcia. Można tylko pozazdrościć. :)
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na następny wpis! Jest pięknie!
OdpowiedzUsuńWidzę, że znalazłaś swoje miejsce. Aż miło się czyta.
OdpowiedzUsuńTwoją odskocznią są góry, moją woda. Fajnie jest móc czerpać radość z tego, co daje nam natura :)
fantastyczne zdjęcia, nie mogę się napatrzeć :) Alpy są magiczne.
OdpowiedzUsuńnie chciałabym raczej mieszkać w wysokich górach, ale uwielbiam je odwiedzać. rozumiem, co masz na myśli pisząc, że życie tam jest odprężające. ja mam trochę podobnie na Malcie. może nie są to Alpy, ale zdecydowanie nie jest to też metropolia. morze, świeże powietrze, relaks... co innego niż zadymiona Warszawa, do której mimo wszystko mam słabość.
pozdrawiam :)
Przepiękne zdjęcia! Takie widoki absolutnie hipnotyzują, to fakt, że w górach odpoczywa się jak nigdzie indziej! A zmęczenie fizyczne, które temu często towarzyszy sprawia, że wszelkie codzienne troski tracą na znaczeniu . Miłej, górskiej kontynuacji ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJesteś szczęśliwa, o tym świadczy Twój post. Pięknie tam jest. Bądź tam, pracuj, zdobywaj góry i ciesz się wszystkim. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCo za przeżycie! Korzystaj ile się da :)
OdpowiedzUsuńprzepięknie:)
OdpowiedzUsuńzazdroszczę, ja każdego dnia walczę żeby przetrwać polską zimę, która wysysa całą energię i chęci do życia
Zawsze miło i przyjemnie czytam Twoje wpisy. Choć na chwilę, a czasem na dłużej moje myśli zostają przy tych fotografiach i wyobrażam sobie, że spaceruję razem z Tobą w ciszy po tych górach. Te obrazy mówią wszystko. Podziwiam Cię, że wskrzesiłaś swoje marzenie "nieważne że to TY potrzebowałaś go bardziej, niż on Ciebie" ważne, że masz odwagę za nim podążać. Kiedy ja siedzę z synkiem w domu i mam swoje poukładane rodzinne życie ono wydaje się takie maleńkie w porównaniu z Twoimi przygodami, co nie znaczy że moje jest gorsze po prostu jest inne, choć uświadamiam sobie, że bardziej materialne i to mnie martwi, ale taki mój wybór. Podziwiam Cię za odwagę w realizacji marzeń i mam nadzieję, że nic nigdy nie stanie Ci na przeszkodzie i nie jeden szczyt zdobędziesz :) A jakbyś potrzebowała paczki z Polski to daj znać :) Chyba tradycyjna poczta do Ciebie dociera :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo Pati. Obie dokonałyśmy wyboru życiowej drogi, zupełnie odmiennej, ale właśnie w tych różnicach tkwi cały sens i wyjątkowość. Każda z nas ma swój sposób na szczęście i o ile działa to znaczy, że jest jak powinno być. Ściskam Ws bardzo ciepło i myślami jestem z Wami. Dbajcie o siebie.
UsuńMiejsce wprost niebiańskie, niezwykłe. Przepiękne zdjęcia i do tego ten świetny tekst.
OdpowiedzUsuńWracam do niego kolejny raz.
Pozdrawiam:)
Cud miód! :)
OdpowiedzUsuńzdjęcia super!
OdpowiedzUsuńAlpy znam tylko wiosenne i letnie. Wspaniale i masz rację we wszystkim, szczególnie na finiszu notki :) Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńdowalić sobie dożywocie ;D padłam
OdpowiedzUsuńcudo fotki, pozdrawiam z nie-tak-bardzo-daleka :))
dziękuję bardzo:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ALpy, ten spokój o którym piszesz, brak wyscigow szczurow, widoki zapierajace dech w piersiach, zycie od razu przybiera wlasciwego tempa :) zazdroszcze! Ps. Piekne zdjecia!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że to wszystko jest niesamowite <3 poniekąd Ci trochę zazdroszczę, aczkolwiek z drugiej strony aż tak długo nie chciałabym mieszkać tam, gdzie leży tyle śniegu. Jestem strasznym zmarzluchem i chyba nie wytrzymałabym za długo. Nie zmienia to faktu, że moje oczy mogłyby podziwiać takie widoki codziennie.
OdpowiedzUsuńczytam z przyjemnościa Cię zawsze i zupełnie szczerze mogę napisać, że: cieszę się, jak Ty się cieszysz. nikt tak ładnie nie umie opisac podobnego stanu.
OdpowiedzUsuńBrzmi to jak stan permanentnej medytacji. I słusznie - bo być może o to właśnie w życiu chodzi, by go osiągnąć.
OdpowiedzUsuńOj, też chciałabym tak móc ponadużywać gór, cudownie!
OdpowiedzUsuńJa nie zazdroszczę, bo nie przepadam za górami niestety ;) Ale przyznaję, że widoki, które tutaj prezentujesz są bardzo miłe dla oka. Skoro jednak tak bardzo lubisz góry, to na pewno musi być to dla Ciebie fantastyczne wydarzenie. Korzystaj zatem ile się da i nic sobie nie opatrzaj, a zachowuj w pamięci. Nadejdą takie chwile w których będziesz tęskniła za takimi obrazami! (powiało grozą brrr...) Pozdro! <3
OdpowiedzUsuńPatrzę na Twoją relację i tak cholernie żałuję, że w tym sezonie nie było absolutnie żadnej możliwości, aby odwiedzić góry zimą. Pięknie tam, zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńTwój post jest zbiorem także moich przemyśleń. Góry (nieważne jakie) są dla mnie lekiem na całe zło. Od kilku lat chodzę po nich samotnie i są też plusy takich eskapad. Zawsze powtarzam, że natura nas nie skrzywdzi, drugi człowiek tak. A poza tym widoki wspaniałe. Te wioseczki między górami są bardzo malownicze. Życzę Ci siły do życia w tak cudownym miejscu. A w chwilach zwątpienia zajrzyj do "Cudownego Świata" :) Uściski ślę.
OdpowiedzUsuńKochana, spadłaś mi z nieba z tymi francuskimi Alpami!!
OdpowiedzUsuńByłam tam na nartach w 2012r. (wspaniały wyjazd btw!) Chciałabym mieć stamtąd magnes lodówkowy do kolekcji mojej, a nie mam :( wiesz jak trudno znaleźć kogoś, kto akurat jest z Alpach i to francuskich?! ;D
Czy sprawiłabys mi radość i zakupiłabyś dla mnie magnesik???? ;))))))
Oczywiście zwracam koszty za wszystko :)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na info :)
Masz wielki dar opowiadania. Przepadłam na amen!
OdpowiedzUsuńNiesamowite widoki!!! Co Ty tam robisz w tej pracy? ;) można wpaść w odwiedziny? :)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz, dojrzale, emocjonalnie, ale nie patetycznie. Można tu przepaść! I zazdroszczę tej wolności. Piękny blog.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie, pozdrawiam i zapraszam :)
Usuń"za to krajobrazy mają taką moc, że mogłyby uzdrawiać chorych, powstrzymać wojny i leczyć narody z nienawiści." PRZEPIĘKNIE NAPISANE. Amen! :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe i trafne przemyślenia. Podzielam. :)
OdpowiedzUsuńAlpy to takie zaczarowane dla mnie miejsce, gdzie czuję się wspaniale i chętnie tam wracam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Miałam podobnie - też marzyłam o górach. Ale bałam się marzyć o Aplach, więc marzyłam o małej chatce w Tatrach.
OdpowiedzUsuńPięknie tam. Czerp z tego miejsca ile możesz, bo patrząc na zdjęcia, to nie wiem czy to wszystko co natura daje można udźwignąć.
przyjemnie sie oglada i czyta :)
OdpowiedzUsuń