Po ulicach grasuje armia turystów z Azji. W takiej skali nie widziałam ich od wyjazdu do Hallstatt. Nie odróżniam jednych skośnych oczu od drugich, może dlatego, że sama mam takowe i przeglądam się w nich jak w lustrze. Patrzę na Azjatki i myślę twoja twarz brzmi znajomo.
Siadam przyparta do muru widokiem na ten mini cud świata ukryty gdzieś pomiędzy polami rzepaku, a krainą jezior, włosy czesane słońcem muskają mi twarz, ptaki klepią dziobem, a Czesi jak to Czesi spieszą się trochę bardziej opieszale i widzę ten kraj w zupełnie nowym świetle, już niezupełnie taki wczorajszy. Mogłabym tu zostać na dłużej, niż na krócej, ściskać czyjąś dłoń, bywać częściej, niż rzadziej i pozwolić, aby chłodna sąsiedzka relacja ewoluowała w czułą bliskość.
Enta z kolei prośba o przeobrażenie się w fotografa niekoniecznie własnej przygody dokłada cegiełkę do zmierzającej milowymi krokami zachwianej równowagi. Zdjęcie tu, zdjęcie tam, lawiruję pomiędzy kijami do selfie, a turystami spoconymi od tej fotograficznej jogi. Piszczą coś po swojemu, przysłaniając mi ciszę i krajobraz, które mogłyby zrobić w moim światopoglądzie coś naprawdę dobrego i w panice szukam schronienia z daleka od zgiełku, który podstępnie pożera mój osobisty wszechświat.
Kilka nieproszonych szturchnięć później, 170 km od Pragi cieszę się, że nie jestem tu sama, chociaż miejsce jak to i tak nie daje podobnej szansy. Wypadamy za róg ulicy, czerpiemy ze spokoju rzeki, która ma to do siebie, że jest wyjątkowo cierpliwa. Kiedy wspólnie okrążamy miasto docieramy do momentu, że śledzi nas już tylko słońce. Przysiadamy na kieliszek wina w Synagodze, po odrobinie procentów świat zdaje się pulsować jeszcze intensywniej. Gubimy rozgardiasz i gubimy się poza nim, za to bliżej nam do siebie i dalej od tego całego zamętu. Przydałby się koło ratunkowe, toniemy w każdej chwili.
Nie przepadam za rozdartymi ludźmi. Rozdartymi gębą, tak jakby gnębił ich ból istnienia, albo raczej braku bycia zauważalnym w tej zadymie rodem ze szkolnego korytarza. Tak jakby głośniej znaczyło lepiej. A tak wygląda wycieczka po tym czeskim miasteczku, bardziej robiącym za przedszkole, gdzie wrzask za przewodnika, a tłum za towarzysza.
Miasteczko każdego dnia znosi brak subtelności ze strony niekoniecznie kurtuazyjnych turystów. Ma wprawę, wieki temu z pewnością nie było łatwiej. Kolory uwiecznione na fasadach kilkusetletnich renesansowych kamieniczek pozostają im wierne oferując nowe życie. Teraz istnieją w nich sklepiki, hotele i restauracje. W karczmie "U dwau Maryí" zgłębiamy smaki czeskiej kuchni w wydaniu mięsnym i vege. Obsługa jest tu przemiła, a to zupełnie nie po czesku. Siedzimy nad rzeką z widokiem na zamek, a w powietrzu unosi się zapach historii. Egzotyczna przygoda nabrała smaku kotleta z selera serwowanego z soczewicą i herbaty ze świeżego rumianku. Zajęta adoracją świeżych ziół w stylowo uszczerbionym kubku szybko zapomniałam obecne czasy.
Wegetarianie i veganie nie będą mieli tutaj problemu, aby dogodzić podniebieniu. Pomimo czeskiego rodowodu lokale w Czeskim Krumlovie są tak elastyczne i zróżnicowane, że ludzki żołądek nie stanowi dla nich tajemnicy. Przy jednym stole biesiadują zarówno miłośnicy gulaszu, jak i tofu, a ja naprawdę wierzę, że miłość można podać na talerzu, zwłaszcza z rachunkiem za posiłek, który tutaj wyjątkowo mógłby robić za gołębia pokoju.
Pomiędzy haustem piwa, a zakąską tworzy się cała lista punktów obowiązkowych do zobaczenia. Trzeba odwiedzić drugi pod względem wielkości zamek w Czechach, wejść po 160 stopniach na zamkową wieżę, obejrzeć złotą karocę, przytulić mentalnie niedźwiedzia, pospacerować po zamkowych ogrodach, zrobić zdjęcia na słynnych punktach widokowych, odwiedzić Kościół Św. Wita, klasztory i Browar Eggenberg, obejść Stare Miasto i zgłębić historię tutejszych możnowładców, ale można też rzucić to wszystko w diabły i dać się ponieść chwili. Posiedzieć nad rzeką, odwiedzić darmowe Muzeum Obchodu będące również sklepem, donikąd się nie spieszyć, wziąć udział w czerwcowym Święcie Pięciolistnej Róży czy przysiadać co rusz w klimatycznych kawiarniach i restauracyjkach, racząc się tymi kilkoma chwilami tutaj, zamiast gdzieś indziej.
Pomimo, że zdziczałam przez ostatnie miesiące w górach to po drodze mi do atmosfery małego miasta z kosmopolitycznym zacięciem, gdzie spotyka się zachód ze wschodem i robi się inaczej, ale bardziej miło. Oczami wyobraźni sadzam siebie przy stole każdej figurującej tam knajpy. Życie mogłoby mieć smak precla albo wytrawnego wina, ale została tylko wina. Moja wina, wielka wina, że znałam Czechy z niewłaściwej strony. A mogłabym przysiąc, że cały kraj kończy się i zaczyna na Pradze, nota bene tej samej, która stopiła lód w moim sercu, kiedy stałam się zakładniczką własnych uprzedzeń. Nie wiem czy byliście, nie wiem czy będziecie, ale w Czechach to miasteczko nie ma konkurencji.
Dojazd:
Autobus z Pragi - około 2,5h jazdy
Pociąg z Pragi około 3-4h
Český Krumlov Card upoważnia do wejścia do 5 muzeów:
- Muzeum Zamek i Wieża Zamkowa
- Muzeum Regionalne
- Museum Fotoatelier Seidel
- Egon Schiele Art Centrum
- Klasztory
Koszt 300 koron/osoba dorosła
Czeski
Krumlov został wpisany na listę UNESCO tak bardzo nie bez powodu, że nawet nie zdążyłam go zanegować. Mało które miasto w Czechach jest tak rozpieszczone atencją. Czuć pieniądz i widać, że miejscowość oddycha turystami, bo to oni
są dobrodziejstwem dla kieszeni gospodarzy. Mieszka tutaj 14 tys. osób, czyli ani dużo, ani mało, a gości rocznie 1 200 000 odwiedzających. Nie trzeba być matematycznym geniuszem, aby wiedzieć, że milion to sporo. Dobrze być atrakcyjnym na
tyle, aby ludzie płacili Ci za to, że mogą Cie zobaczyć. Mnie niedługo zaczną płacić za to, aby mnie nie oglądać.
Ale trzymając się kolejności najpierw zrodziła się potrzeba parkingu. Te są tutaj dogodnie usytuowane, nasz akurat pod browarem i to zaledwie za 100 koron za dobę, co opłaca się nieporównywalnie bardziej, niż za godzinę, której najłatwiej pozbawić się wypatrując zamkowych miśków. Nie wiem czy istnieje ktoś kto nie darzy sympatią niedźwiedzi, ale jeśli tak to nie powinien nigdy wypowiadać podobnych poglądów na głos.
Ale trzymając się kolejności najpierw zrodziła się potrzeba parkingu. Te są tutaj dogodnie usytuowane, nasz akurat pod browarem i to zaledwie za 100 koron za dobę, co opłaca się nieporównywalnie bardziej, niż za godzinę, której najłatwiej pozbawić się wypatrując zamkowych miśków. Nie wiem czy istnieje ktoś kto nie darzy sympatią niedźwiedzi, ale jeśli tak to nie powinien nigdy wypowiadać podobnych poglądów na głos.
Miasteczko każdego dnia znosi brak subtelności ze strony niekoniecznie kurtuazyjnych turystów. Ma wprawę, wieki temu z pewnością nie było łatwiej. Kolory uwiecznione na fasadach kilkusetletnich renesansowych kamieniczek pozostają im wierne oferując nowe życie. Teraz istnieją w nich sklepiki, hotele i restauracje. W karczmie "U dwau Maryí" zgłębiamy smaki czeskiej kuchni w wydaniu mięsnym i vege. Obsługa jest tu przemiła, a to zupełnie nie po czesku. Siedzimy nad rzeką z widokiem na zamek, a w powietrzu unosi się zapach historii. Egzotyczna przygoda nabrała smaku kotleta z selera serwowanego z soczewicą i herbaty ze świeżego rumianku. Zajęta adoracją świeżych ziół w stylowo uszczerbionym kubku szybko zapomniałam obecne czasy.
Wegetarianie i veganie nie będą mieli tutaj problemu, aby dogodzić podniebieniu. Pomimo czeskiego rodowodu lokale w Czeskim Krumlovie są tak elastyczne i zróżnicowane, że ludzki żołądek nie stanowi dla nich tajemnicy. Przy jednym stole biesiadują zarówno miłośnicy gulaszu, jak i tofu, a ja naprawdę wierzę, że miłość można podać na talerzu, zwłaszcza z rachunkiem za posiłek, który tutaj wyjątkowo mógłby robić za gołębia pokoju.
Pomiędzy haustem piwa, a zakąską tworzy się cała lista punktów obowiązkowych do zobaczenia. Trzeba odwiedzić drugi pod względem wielkości zamek w Czechach, wejść po 160 stopniach na zamkową wieżę, obejrzeć złotą karocę, przytulić mentalnie niedźwiedzia, pospacerować po zamkowych ogrodach, zrobić zdjęcia na słynnych punktach widokowych, odwiedzić Kościół Św. Wita, klasztory i Browar Eggenberg, obejść Stare Miasto i zgłębić historię tutejszych możnowładców, ale można też rzucić to wszystko w diabły i dać się ponieść chwili. Posiedzieć nad rzeką, odwiedzić darmowe Muzeum Obchodu będące również sklepem, donikąd się nie spieszyć, wziąć udział w czerwcowym Święcie Pięciolistnej Róży czy przysiadać co rusz w klimatycznych kawiarniach i restauracyjkach, racząc się tymi kilkoma chwilami tutaj, zamiast gdzieś indziej.
Dojazd:
Autobus z Pragi - około 2,5h jazdy
Pociąg z Pragi około 3-4h
Český Krumlov Card upoważnia do wejścia do 5 muzeów:
- Muzeum Zamek i Wieża Zamkowa
- Muzeum Regionalne
- Museum Fotoatelier Seidel
- Egon Schiele Art Centrum
- Klasztory
Koszt 300 koron/osoba dorosła
Właśnie ostatnio myślałam o wycieczce do Czech. Tak blisko nas a tak mało znam ten kraj. Dzięki za wpis, dopisuje Krumlov do miejsc do odwiedzenia! Pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńPięknie ;) Może uda mi się w tym roku wyskoczyć gdzieś do Czech
OdpowiedzUsuńCoraz częściej spędzam w Czechach wolny czas. Czyściej, spokojniej i pivo dobre :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za super wpis !
Napiszę krótko: chcę tam!
OdpowiedzUsuńNależę do ludzi co to przygodę umieją znaleźć tuż za progiem własnego domu. Nie potrzebuję ani ekscytacji, ani jej nie oczekuję. Wystarczy mi świadomość że oto znów gdzieś jestem i to "gdzieś" to nie jest fotel w moim salonie. Reszta jest w zasadzie bez znaczenia. Tym bardziej że jako gruboskór jestem odporny i na sfrustrowanych kelnerów i na tłumy turystów, choć z tymi ostatnimi radzę sobie w myśl zasady "kto rano wstaje..." Nawet Praga o 4 nad ranem jest pusta, miła i cicha, o 9 rano można iść na kawę, gdy akurat zaczynają wylewač się tłumy, a w południe iść spać... albo mając "zaliczone" "obowiązkowe" miejsca, wyjść sobie ze strefy zastonkowanej i pospacerować gdzieś z dala.
OdpowiedzUsuńPs w Krumlovie nie byłem, warto, więc pewnie wpiszę w plany.Na pewno by się nam podobało.
Chrystus na krzyżu i obok tabliczka, że tu serwują piwo: takie rzeczy tylko w Czechach :) :) :)
OdpowiedzUsuńA poważnie, to miasto, jak praktycznie wszystkie, jakie miałam okazję zobaczyć czy pooglądać na blogach u innych osób, jest bardzo klimatyczne. Zagubiłabym się celowo w wąskich uliczkach, wydała miliony na piękne i bezużyteczne pierdółki i pewnie i mnie musieliby zapłacić, żeby mnie nie wiedzieć. Dzięki za wspaniały spacer :)
Z tym krzyżem i piwem pomyślałam dokładnie to samo. To typowo czeski styl :)
UsuńMiasto polecam bardzo, jeśli lubisz takie takie zakamarki to w tych uliczkach byłabyś zakochana.
Już niebawem jadę do Krakowa i muszę się przyznać... jeszcze nigdy tam nie byłam i oczywiście nie mogę się doczekać wyjazdu.
OdpowiedzUsuńW Czechach byłam tylko przejazdem, może warto wybrać się tam na dłużej.
Czy ktoś jeszcze robi zdjęcia aparetem fotograficznym ;) ? Urocze miasteczko, nigdy nie byłam i pewnie nie będę, ale miło było je zwiedzić z Tobą. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa :) Ba, ja nawet często nie miewam telefonu. Obłęd :)
UsuńWspaniale przedstawiłaś Czeski Krumlow. To miasto jest niezwykle malownicze.
OdpowiedzUsuńChętnie odświeżę wspomnienia.
Pozdrawiam:)
To miasteczko jest cudne.
OdpowiedzUsuńChętnie bym do niego zajrzała.
Pozdrawiam:)
Czytając wcześniej Twojego bloga zwróciłam uwagę na wpis o Kromieryżu, jako najpiękniejszym mieście Republiki Czeskiej. No nie, pomyślałam, chyba nie widziałaś Czeskiego Krumlowa... No to się doczekałam :-). Mnie zauroczyło totalnie, jest tak malownicze, że aż trudno sobie wyobrazić. W dodatku w muzeum regionalnym jest fantastyczna makieta miasteczka - cała wykonana z ceramiki, w dodatku szkliwionej. A Museum Fotoatelier Seidel jest rewelacyjne, zwiedzaliśmy z audioprzewodnikiem i było to jedno z fajniejszych przeżyć, jeśli chodzi o zwiedzanie muzeów, jakby cofnąć się w czasie, ale tak kompletnie, bo wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. No i jeszcze wystawa fotografii Saudka w Dumu Fotografie... A Twoje zdjęcia piekne :-).
OdpowiedzUsuńŁał, dziękuję Ci, że pokazałaś to miasteczko, świetny klimat Zapisuję na listę.
OdpowiedzUsuńLubię czeskie klimaty i obowiązkowo knedliczki. :)
Moc ciepłych pozdrowień.
Świetne miejsce na jednodniowy wypad z Pragi :)
OdpowiedzUsuńWpadłabym , choć na chwilę, choć na sekundę lub dwie... Nie, nie - zostałąbym na dłużej, nawet w Czechach... Już mi się tak gdzieś znów chce... ;)
OdpowiedzUsuńja z kolei do Czech zawsze miałam sentyment, może właśnie przez to, że to prawie jak nie ruszać się z własnego domu, ale jednak u sąsiada zawsze trochę inaczej. a po pobycie w Pradze gdzieś mi ten sentyment uciekł i jakoś ciągle teraz odkładam te wizyty na później, na kiedy indziej, na lepszy czas. mam Krumlov na tapecie i dzięki Twoim zdjęciom tym bardziej jestem przekonana, że to dobry kierunek... chociaż pewnie nieprędko doczeka się swojej kolejki. ale choć o mieście czytałam, oglądałam, to - o dziwo - o miśkach nie słyszałam, naprawdę!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Wlasnie do Krumlowa sie wybieram...to takie piekne miejsce, trzeba tam koniecznie, Twoje zdjecia to dokumentuja swietnie...moglabys mi napisac cos na temat noclegow? moze to gdzie Ty bylas?
OdpowiedzUsuńJa dopiero będę w Krumlovie z noclegiem. Póki co byłam tam wracając ze Slavonic, gdzie nocowaliśmy, ale to jednak jest kawałek.
UsuńDzieki, cos znajde....
UsuńCiekawe miejsce :)
OdpowiedzUsuńKurcze miasteczko wyglada naprawde bardzo kuszaco, a przyznam sie szczerze, ze ten nie przepadam za Chechami i Praga! Moze wiec warto tak jak i Ty pojechac gdzies indziej niz stolica tego kraju i dac szanse mniejszym miasteczkom?! :)
OdpowiedzUsuńCiekawe miasteczko, wspaniała architektura. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń