Była 6.00 rano, za wcześnie na wszystko z
wyjątkiem spóźniającego się dnia. Stałam na jednym z transylwańskich
dachów i oczekując na wschód słońca grałam ze światłem w chowanego. Z aparatem fotograficznym w jednej ręce oraz kanapką z ekscytacji i
avocado w drugiej odrabiałam lekcję uważności.
O tej godzinie nie odróżniałam jeszcze jawy od snu, za to doskonale oddzielałam dobrze wykorzystany czas od tego zmarnowanego. Tym razem z ulgą doliczyłam się zerowych strat. Mogłabym być wtedy gdzieś indziej, mogłabym być równie niewyspana gdziekolwiek, ale nareszcie byłam gdzieś w samą porę.
O tej godzinie nie odróżniałam jeszcze jawy od snu, za to doskonale oddzielałam dobrze wykorzystany czas od tego zmarnowanego. Tym razem z ulgą doliczyłam się zerowych strat. Mogłabym być wtedy gdzieś indziej, mogłabym być równie niewyspana gdziekolwiek, ale nareszcie byłam gdzieś w samą porę.
O ile sama ze sobą doszłam do wniosku, że wolę być szczęśliwym nikim, niż nieszczęśliwym kimś o tyle jeśli mogę być szczęśliwym nikim gdzieś zamiast nigdzie to zawsze wybiorę to pierwsze. A w tym momencie ciężko byłoby mi uwierzyć, że istnieje ku temu właściwsze miejsce, niż Transylwania.
Do Sighisoary przyjechaliśmy przed północą. Nawet po zmroku, a może właśnie wtedy najmocniej czułam, jak trudno będzie opuścić to miejsce. Należało łapać każdą chwilę, choćby
przyobleczoną w czerń.
Od naszego pensjonatu do centrum starego miasta dzieliło nas 5 minut spacerem i długi ciąg schodów. 5 minut względnego spokoju zanim wezbrały we mnie gorzkie żale, że nie mam tych brukowanych uliczek na wyłączność najlepiej po nieskończoność.
I takie nieprzyzwoite rano miało się właśnie pojawić, ale zamiast tego miasto przewracało się z boku na bok, umysł nie nadążał za tym co rejestrowały oczy, koguty piały bezlitośnie, a słońce ociągało się na swoją wartę. Wszyscy byliśmy grubo spóźnieni, na czele z moją twarzą, która była dopiero gdzieś w połowie drogi do celu.
Walczyłam, aby nie przegapić ani minuty z powrotu światła na nieboskłon. Przez zmrużone oczy podziwiałam, jak dzień leniwie pożera noc i to zaledwie kilka domów dalej od miejsca, w którym urodził się Vlad Palownik, słynny Drakula, co to lubował się w okrucieństwie ze szczególnym uwzględnieniem nabijania ludzi na pal. Nie zagrzałby on miejsca w żadnej romantycznej historii, choć informacje na temat jego praktyk rozpalają ludzi od lat. Teraz to nie miało żadnego znaczenia. Nic poza wschodzącym słońcem go nie miało.
Dobrze pamiętam ten moment, wyrył się złotymi zgłoskami w mojej głowie, gdyż nie przypominał niczego, co wydarzyło się w moim dotychczasowym życiu mimo, że od zawsze na coś czekam.
Od naszego pensjonatu do centrum starego miasta dzieliło nas 5 minut spacerem i długi ciąg schodów. 5 minut względnego spokoju zanim wezbrały we mnie gorzkie żale, że nie mam tych brukowanych uliczek na wyłączność najlepiej po nieskończoność.
Niektóre miasta mają energię kompatybilną z Twoją i wówczas nieważne co i jak chcesz ją po prostu wymieniać, sprawić aby krążyła w przyrodzie. A jeśli nie można robić tego na stałe to przynajmniej trzeba zacząć jak najszybciej, nawet jeśli w nocy. Tym bardziej, że noc pasuje tu równie mocno co bezwstydnie wczesny poranek.
I takie nieprzyzwoite rano miało się właśnie pojawić, ale zamiast tego miasto przewracało się z boku na bok, umysł nie nadążał za tym co rejestrowały oczy, koguty piały bezlitośnie, a słońce ociągało się na swoją wartę. Wszyscy byliśmy grubo spóźnieni, na czele z moją twarzą, która była dopiero gdzieś w połowie drogi do celu.
Walczyłam, aby nie przegapić ani minuty z powrotu światła na nieboskłon. Przez zmrużone oczy podziwiałam, jak dzień leniwie pożera noc i to zaledwie kilka domów dalej od miejsca, w którym urodził się Vlad Palownik, słynny Drakula, co to lubował się w okrucieństwie ze szczególnym uwzględnieniem nabijania ludzi na pal. Nie zagrzałby on miejsca w żadnej romantycznej historii, choć informacje na temat jego praktyk rozpalają ludzi od lat. Teraz to nie miało żadnego znaczenia. Nic poza wschodzącym słońcem go nie miało.
Dobrze pamiętam ten moment, wyrył się złotymi zgłoskami w mojej głowie, gdyż nie przypominał niczego, co wydarzyło się w moim dotychczasowym życiu mimo, że od zawsze na coś czekam.
Miasto podzielone na dolne i górne z przepiękną ufortyfikowaną starówką osadzoną na wzgórzu wabi spojrzenie Wieżą Zegarową z zegarem, który działa nieustannie od daty powstania czyli 1648 roku. Prawie tuż przy wieży na Placu Cytadeli mieści się kamieniczka, którą przez pewien czas zamieszkiwał słynny Drakula. Obecnie na parterze funkcjonuje restauracja, a piętro za symboliczne kilka złotych udostępnione do zwiedzania nie oferuje niczego poza pokojem cieszącego się niechlubną sławą Palownika przystrojonym w tandetną czerwoną poświatę ( nędza) i gościem w trumnie, za to z nieśmiertelnym poczuciem humoru.
Nad starówką w towarzystwie katedry i cmentarza wznosi się szkoła, do której wiodą 172 stare zadaszone schody. Dla mniej wytrwałych prowadzi tam alternatywna uliczka biegnąca wzdłuż muru. Oczekiwałam stamtąd jakiegoś spektakularnego widoku na miasto, ale poza tym na cmentarz nie doczekałam się żadnego.
Sighisoara jako jeden z najlepiej zachowanych grodów nie tylko w Siedmiogrodzie, ale i w całej Europie musiała trafić na listę UNESCO. Mnie ujęła tym, że nie jedzie się tutaj zobaczyć poszczególnych punktów z listy tylko całe 40 tys. miasteczko. Lubuję się w tych wszystkich miejscówkach, których nie trzeba oglądać na wyrywki. Gdzie delektując się spacerem już jesteśmy w miejscu, w którym powinniśmy być i widzimy wszystko o czym przywykło się mówić, że koniecznie trzeba zobaczyć. Ponad podziałami nad tym co warto zrobić i dokąd pójść, bez wielu opłat wstępu i potrzeby pokonywania wielkich odległości pomiędzy kolejnymi atrakcjami. Bajeczną
architekturę, dotyk tajemnicy i historię mamy na wyciągnięcie ręki pod tym samym niebem dla każdego dostępnym po równo.
Jeśli spędzacie tutaj tylko 1 dzień to polecam zacząć na tyle wcześnie, aby móc się w spokoju snuć po tamtejszych kafejkach. Kawiarniano - ogródkowa atmosfera z leniwie przechadzającymi się kotami i równie bezstresowo upływającym czasem jest tu warta poświęcenia nawet kolejnego dnia. Z premedytacją traciłam chwile w urokliwych knajpkach nie mając poczucia zmarnowanego czasu.
Gdzie i co zjeść?
Robiliśmy podejście do kilku ciekawych miejsc, ale tak się niefortunnie złożyło, że dzień naszego pobytu był dniem rozpoczęcia roku szkolnego i najwidoczniej wszystkie szkoły po apelu wysypały się do restauracji, ponieważ nie szło się przebić. Dobrze zapowiadała się Casa Ferdinand z tradycyjną lokalną kuchnią. Skończyło się na tym, że ugościliśmy się w środku Starego Miasta w restauracji w Domu Drakuli, nieco droższej przez co nie tak obleganej, ale to co nam zaserwowano warte było swojej ceny. Byłam pełna obaw, a skończyło się na tym, że walczyłam o każdy okruch z talerza.O ile jeszcze nie mieliście styczności z kuchnią rumuńską, a nawet jeśli mieliście to zawsze doskonałym wyborem będzie mamałyga - polenta z mąki kukurydzianej, sarmale, czyli rumuńskie gołąbki i papanasi - pączki z serem i śmietaną na deser.
Gdzie spać?
Baza noclegowa jest tu rozbudowana, a przy tym korzystna cenowo. Od siebie mogę polecić nasz nocleg, czyli Venesis House. 300 metrów do Starego Miasta. Bardzo dobre warunki, a gospodarz wprost cudowny. Jedyny minus, że okoliczne koguty budzą w środku nocy.Jeśli przyjeżdżacie na krótko to wcale nie brałabym noclegu, nie słała łóżka, nie planowała niczego więcej, bo jak można więcej tam gdzie jest wszystko?
Zaczarowałaś mnie zdjęciami:)
OdpowiedzUsuńSą zachwycające. Już mogłabym tam pojechać.
No i oczywiście zapisuję to miejsce, ponieważ Rumunia to moje marzenie, które mam nadzieję spełnić w ciągu dwóch lat:)
Pozdrawiam:)
Warto zwiedzać inne kraje, ich zabyki, obserwować ludzi i ich kulturę...w Rumuni byłam dawno ale nie całkiem turystycznie...widzę,że warto to zmienić;))
OdpowiedzUsuńRozbudziłaś mój apatyt na Transylwanię na tyle, że bardziej się nie da! Ileż poezji i kolorów nam zaserwowałaś! Cudo!
OdpowiedzUsuńLeciałam z Lyonu do Warszawy 06.10. Ty też? Jaka szkoda, że Cię nie rozpoznałam :(
pozdrawiam z jesiennego Lyonu ;)
Czyli to jednak byłaś Ty :) Czaiłam się, aby zagadać, ale byłam taka chora, że nie mogłam wydusić słowa, ani odjąć chusteczki od nosa. Ale może uda się następnym razem, bo wychodzi na to, że strasznie mały ten świat :)
UsuńRumunia jest naprawdę piękna!
OdpowiedzUsuńO Rumunii słyszałam wiele pozytywnych opinii. I chyba wszystkie są prawdą. Sighisoara prezentuje się niesamowicie.
OdpowiedzUsuńNocowałam w Sighisoarze w prywatnym domu, gdzie gospodarze sami zaprosili, bo tam, gdzie mieliśmy nocować, to miejsca nie było. I było super! Pod wieżą przywitali nas młodzi ludzie, witający przybyłych w różnych językach świata, co też było bardzo sympatyczne. I choć to dziwnie zabrzmi, to więcej Drakuli było na kubkach i łyżkach pod zamkiem Bran (choć nie miał on nic wspólnego z Vladem Palownikiem), niż w jego rodzinnym mieście. A sama Sighisoara też mnie zauroczyła :)
OdpowiedzUsuńPoznałam interesujących Rumunów w moim mieście i wciąż dostaję od nich najróżniejsze pomysły na wspólne wakacje w ich kraju.... a teraz jeszcze Ty mnie tu kusisz i podstawiasz pod nos takie kąski, że aż nie sposób sobie odmówić. Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńJak tam pięknie :) Taki spokój przebija przez te zdjęcia :) zazdroszczę tego wypoczynku!
OdpowiedzUsuńKraina Drakuli - mam w planach! piękne miejsca!
OdpowiedzUsuńRumunia jest na mojej liście podróżniczych marzeń. Może w końcu kiedyś do niej dotrę :)
OdpowiedzUsuńChwilę temu czytałam oferty wyjazdu do Rumunii z wizytą u Drakuli, a tu jak na zawołanie mam relację i zdjęcia z tego miejsca. Może wybiorę się w przyszłym roku. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNiesaaaaamowite ciepło bije z tych zdjęć... i od Ciebie! Czuję, że dzięki Tobie odwiedzę kiedyś Rumunię!
OdpowiedzUsuńBuźki, pozdrawiam! :)
Świetne zdjęcia, pozwalają poczuć się jakby było się tam obecnym :)
OdpowiedzUsuńświetna sprawa takie miejsce
OdpowiedzUsuńSuper fotorelacja. Rumunię mam w planach :)
OdpowiedzUsuńArtystyczna dusza z Ciebie. Już nie raz Ci mówiłam, że powinnaś napisać książkę, ale dzisiaj wpadłam na to, że świetnie wyszłoby Ci napisanie takiego nietypowego przewodnika, w Twoim stylu. Masz tak lekkie i miłe pióro, że na pewno znalazłabyś czytelników. Wszystkie Twoje podróże i przeżycia razem. Zdjęcia robisz też piękne, więc czego chcieć więcej?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:)
Bardzo Ci dziękuję, jak zwykle mnie rozpieszczasz takimi komentarzami. Cieszę się niezmiernie, jeśli przemawia do Ciebie moje pisanie. Ja przyjemnością zaglądam do twojego świata. Serdeczne uściski.
Usuńwow, jak pięknie! muszę się tam wybrać, widać, że warto :)
OdpowiedzUsuńgratuluję pomysłu :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia
OdpowiedzUsuńTo miejsce ma swój urok, chociaż nie lubię ich jedzenia
OdpowiedzUsuń