Pojawił się marzec, a wraz z nim nadeszło nowe. Wrocławska ziemia wzbogaciła się o kolejną kulinarną przystań - restaurację "Sukiennice 7". Historia jej powstania jest krótka, ale imponująca. Dokładnie 39 dni temu funkcjonowała tu jeszcze Gospoda Wrocławska. Niecałe 1,5 miesiąca i 20 ton gruzu później, w ekspresowym tempie stworzono zupełnie nowy lokal. Imponujący wynik, tym bardziej, że efekt to stylowo zaaranżowane wnętrze i fascynująca koncepcja otwartej kuchni.
"Sukiennice 7" to nie tylko nazwa lokalu, ale również jego adres. To spore ułatwienie dla ludzi mojego pokroju, notorycznie zapominających dokąd zmierzają. Ponieważ znalazłam się w zacnym gronie osób zaproszonych na "briefing prasowy", przedstawiam Wam relację z tego
wydarzenia. Okazało się bowiem, że 4 marca trafiłam w sam środek kulinarnego kotła.
Z radością i entuzjazmem przyjęłam fakt, że będzie tu
serwowana kuchnia polska. Nareszcie pojawiła się świeża propozycja
naszych rodzimych kulinariów, pośród wyrastających, jak grzyby po
deszczu burgerowni, pizzeri i kebabiarni. Od dawien dawna odnoszę
wrażenie, że prędzej zjemy w Polsce sushi, niż zaznamy polskich smaków.
Mam nadzieję, że to wstęp do pozytywnych zmian.
Tych, co naszą kuchnię narodową kojarzą wyłącznie z nudnym kotletem schabowym i ziemniakami muszę pozytywnie rozczarować. Tu doświadczą, co oznacza tradycja w wykwintnym i udoskonalonym wydaniu. Fuzja smaków na talerzu wypadła bardzo pomyślnie. Zaserwowano nam degustację większości pozycji z karty, w tym raki, foie gras, gęsinę, halibuta czy pierogi. Nie ukrywam, ze zawsze żal mi pożeranych stworzeń, więc bez wyrzutów sumienia się nie obyło.
Część dań podawana była na pięknych dębowych deskach, co
dodatkowo potęgowało doznania smakowe i estetyczne. Według mnie to
strzał w dziesiątkę, podobnie jak muzyka na żywo. Te lekkie dźwięki, biały fortepian - mistrzostwo. Muzyka ma stanowić stały element w działalności lokalu. Ja
po tym dniu zapragnęłam jadać wyłącznie przy akompaniamencie żywych
instrumentów. Kęsy dań okraszane subtelnymi dźwiękami czynią z posiłku prawdziwą sztukę celebracji.
Innowacja w "Sukiennicach 7" zaczyna się jednak w przygotowywaniu posiłków. Nie chodzi tu tylko o połączenia smakowe, ale o kreatywne podejście do samej kuchni, która jest otwarta dla gości i pozwala śledzić pracę kucharzy na żywo. Przychodząc do lokalu i siadając przy barze można podziwiać cały proces powstawania naszego dania. Odważny koncept, nie sądzicie?
Ceny zaczynają się od 14 zł za deser, przez zupy po 18 zł, do dań głównych w cenie od 26 do 89 zł. Mnie szczególnie przypadł do gustu halibut pieczony na szpinaku, terrina z kaczki z karmelizowaną gruszką oraz absolutnie fantastyczne pierogi.
Restauracja od wejścia urzekła mnie surową cegłą, dębowymi meblami i wielkimi oknami. Ciepłe, rozproszone światło lamp spaja całość. Poza salą na parterze lokal oferuje jeszcze miejsce na 1 piętrze, przeznaczone na spotkania biznesowe czy organizację przyjęć. Jak znam życie, miejsc na wesele nigdy za wiele.
Po 15 latach istnienia Gospody Wrocławskiej powiało świeżością i kreatywnym zacięciem. Polecam wszystkim znudzonym przeciętnością w smaku, jak i podejściu do kuchni. Kucharze to ludzie z pasją, a cała załoga tworzy bardzo przyjazną i komfortową atmosferę. Z przyjemnością wrócę tam przy najbliższej okazji zaspokoić moje nabuzowane kubki smakowe, które po tej wizycie wspięły się na kolejny szczebel oczekiwań. Podoba się?
Bardzo mi się podoba, dobrze wiedzieć, że moje miasto wzbogaciło się o kolejną restaurację:) Prawda jest taka, że we Wrocławiu mimo naprawdę sporej ilości knajpek zawsze jest problem z wolnymi miejscami. Kiedyś się tam wybiorę i napiszę czy warto było:)
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce ! ;) bardzo podoba mi się klimat, wystrój i te płaty drewna na którym podawane są przekąski :)
OdpowiedzUsuńSamo hasło 'foie gras' już powoduje, że z pewnością nie odwiedzę tego miejsca. Nigdy.
OdpowiedzUsuńW kwietniu będę we Wrocławiu to na pewno tam zawitam! To jest straszne, że jest tak mało restauracji z naszą polską, rodzimą kuchnią, tak jakbyśmy w ogóle jej nie doceniali... a we Wrocławiu taka miła odmiana, i to jeszcze w jakim stylu! Wszystko wygląda świetnie i przede wszystkim pysznie :)
OdpowiedzUsuńWow! Wygląda super, bardzo ładne wnętrze, a to co pokazujesz na talerzu należy do omnomnom :) Na pewno tam zajrzymy :)
OdpowiedzUsuńJa z kolei odwiedzę bardzo chętnie, będę w marcu we Wrocławiu i z pewnością zajrzę, zobaczymy, posmakujemy, przekonamy się, bo nie wystrój a dobra kuchnia i obsługa, a klimat owszem liczy się, ale już w na kolejnym miejscu...
OdpowiedzUsuńteż miałam zaproszenie, ale za daleko dla mnie na wyprawę na 1 dzień:) a teraz żałuje, bo 1) miejsce wygląda ciekawie 2) poznałabym Ciebie:)
OdpowiedzUsuńps. gotowanie na oczach gościa funkcjonuje już od dobrych paru lat w wielu modnych miejscach okolicznych, choć, jak zauważyłam, niestety nie zawsze z dobrym skutkiem dla konsumenta:)))
Bardzo ciekawa restauracja musi być, z Twojego opisu nawet nabrałem chęci tam się udać, ale ta chęć szybko zgasła kiedy przeszliśmy do cen, choć nie wątpię że dania są warte swojej ceny... ja po prostu stołuję się raczej w barach gdzie w cenie 14 zł zjem cały obiad, a nie tylko deserek... hihihi taka przypadłość podróżnicza że trzeba oszczędzać na jednym żeby wydać na inne... Choć jeśli dopadnie mnie kiedyś choroba zwana miłością i będę chciał gdzieś zabrać swoją lubą, pewnie swoje kroki skieruję właśnie tam... :)))
OdpowiedzUsuńTo, że w nowo-otwartej restauracji postawiono na kuchnię polską zasługuje na wielki plus. Pewnie odwiedziłabym to miejsce z wielką przyjemnością, gdyby nie dzieliło mnie od niego aż tyle kilometrów ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI ja nie mam blisko, drugi koniec Polski :)
UsuńTaka mała uwaga o fois gras, które budzi sporo kontrowersji z powodu jego produkcji. Zwierzęta (kaczki, gęsi) przeznaczone do przerobienia na taką potrawę trzymane są w małych klatkach i karmione na siłę, co w praktyce wygląda tak, że wpycha się im do dziobów rurkę, przez którą wtłacza się wysokokaloryczną karmę. Te "zabiegi" stosowane są w celu otłuszczenia wątroby z której później powstaje "przysmak". Okrutne i bezsensowne zadawanie cierpienia. Możesz sobie wygooglować zagadnienie. Warto wiedzieć jak wyglądało wcześniej to, co trafia na nasz talerz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłego weekendu :)
Przerażające, teraz wypisuję się z tego dania. Dziękuję za doinformowanie mnie.
UsuńNiesamowity klimat... lubię takie restauracje!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cię serdecznie i życze miłego weekendu!:):):)
Podoba mi się. Jest dość elegancko, z nutą nowoczesności - to trochę odświeża całe wyobrażenie o danym miejscu. Lubię poznawać lokale. A co do kotleta to nie mam nic przeciwko nim :) Ale tak... wiem. Kuchnia polska to nie tylko schabowy i mielony :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie bardzo dobra knajpa.
OdpowiedzUsuńWpadnę jak będę.
OdpowiedzUsuńwnętrze ciekawe, jedzenie wygląda pysznie, wszystko przyciąga, jak będe po dordze na pewno wpadnę:)
OdpowiedzUsuńJa bym pewnie bardzo chętnie spróbowała, bo lubię poznawać nowe smaki :)
OdpowiedzUsuńJednak trochę mnie odstraszają te talerze (po tych wszystkich programach kulinarnych w TV), gdzie na środku jest garstka dania, a reszta talerza pusta....
A wszystko niestety za nie-ciekawą cenę.
Czasem wszystko ułożone jest jedno na drugim, by utworzyć artystyczną piramidkę, ale nie rozumiem po co. Przeciez mozna rozłożyc na talerzu i też będzie smakowało.
Chyba jestem zbyt tradycyjna ;)))
To były takie małe porcje do degustacji:)
UsuńWow, brzmi fantastycznie! Bardzo lubie takie restauracje, a otwarta kuchnia to swietny pomysl. Odwazny, fakt ale jesli nie ma sie nic do ukrycia, to jak dla mnie genialna sprawa. Fajnie tak poobserwowac jak nasze jedzonko powstaje. Jedyne co to na ich miejscu wyrzucilabym z kary fois gras, bo kazdy kto wie jak wyglada proces tuczenia tych biednych zwierzat, nie tknie tej potrawy. U nas w NL jest w ogole zakaz sprzedazy oraz podawania jej w restauracjach.
OdpowiedzUsuńJa nie wiedziałam, dopóki ludzie w komentarzach nie zaczęli mnie uświadamiać. Teraz już jej nie tknę.
UsuńWygląda mega! Jak będę we Wrocku to zaliczyć będzie trzeba !
OdpowiedzUsuńMam wieczór autorski w czerwcu we Wrocławiu, pewnie się skuszę na Sukiennice :)
OdpowiedzUsuńCzyli ceny podobne jak w Bernardzie. Na pewno tam wpadnę, bo kocham dobre jedzonko. Do tego miło jeść w tak ładnym wnętrzu :)
OdpowiedzUsuńWybieram się 28 marca na jarmark wielkanocny, to jak będzie okazja to tam wstąpię.
OdpowiedzUsuńCześć, masz bardzo ładny blog i świetne piszesz posty. Obserwacja za obserwację? Jeśli tak to ty zacznij i daj znać że moja kolej. :)
OdpowiedzUsuńhttp://blogmoimzyciem.blogspot.com
Pozdrawiam cieplutko. :)
Wnętrze zachęcające, zanotuję adres i może przy kolejnej wizycie w Mieście Krasnoludków zajrzę, czy w karcie jest coś wegańskiego ;)
OdpowiedzUsuńZachęciłaś. Lokal przyjemny. I muzyka na żywo bardzo mi się spodobała. A jedzonko... Trzeba by posmakować ;)
OdpowiedzUsuńByć może wczoraj w restauracji był 13, bo tak pechowo dawno nie "jedliśmy". Siedliśmy w ogródku, karty dostaliśmy dość szybko, zamówienie złożone w przeciągu 5-10minut od zajęcia stolika. I tyle dobrego. Po kolei: 1. Szklanka do wody - brudna; 2. Czas oczekiwania na posiłek.... 1h 10minut - dania wjechały wszystkie naraz, co oznacza że kolega zamawiając zupę i halibuta, dostał najpierw halibuta, a obok miała być postawiona zupa. Jednak po drobnej interwencji, ryba wróciła do kuchni poczekać, aż zje zupę. 3. Halibut podobno smaczny. 4. Kurczak zapiekany był i owszem też całkiem niezły, jako dodatek folia aluminiowa. 5. Kaczka - po cenie (ponad 60zł) spodziewałam się czegoś wybitnego, wybitne pół kaczki okazało się dwoma udkami, na mój gust odgrzewanymi i w większości przysuszonymi, technologia sous vide chyba też kaczki nie dotyczyła w mojej opinii. 6. Żurek był czymś na pograniczu kapuśniaku i cebulowej.
OdpowiedzUsuńPo prawie dwóch godzinach zakończyliśmy obiad, na plus zasługuje przynajmniej uwzględnienie naszej reklamacji. Dwa dania otrzymaliśmy w gratisie (w tym nie zjedzony kurczak w aluminium). Nie polecam. Ja już na pewno nie odwiedzę więcej tego miejsca. Ale do odważnych świat należy... Kto chce niech próbuje :)