Jak przyszło opuścić Bratysławę na rzecz kolejnej
miejscowości, to moja twarz wyrażała tylko jedną emocję mówiącą: tam na
pewno nie będzie kasztanów! Nieważne, że zamek, że rezerwacja, że
przygoda, bo co to za przyjemność bez tych małych, obezwładniających
smakiem owoców.
A co gorsza moje przypuszczenia okazały się słuszne, więc doświadczyłam szybkiego i bolesnego cięcia, które gwałtownie odseparowało mnie od źródła przyjemności. Bynajmniej nie z mojej woli, ale przynajmniej dzięki temu powoli wychodzę na prostą.
Maluję sobie kasztany na kartkach, ściągam ich zdjęcia z internetu i coraz śmielej spoglądam w przyszłość przybierającą wreszcie jaśniejsze barwy. Z odpowiednim terapeutą przeżyję do kolejnego razu, kiedy będzie mi dane zaznać kasztanowej rozkoszy, choć wieczorami wciąż słychać mój stłumiony szloch. Nadzieja i zagrożenie jeszcze w Jarmarku Bożonarodzeniowym, który już montują we Wrocławiu, choć mam świadomość, że te które tam dostanę będą jedynie gorszą wersją pierwowzoru.
Odchodząc od tematu kasztanów, który nadal wywołuje ekstremalne emocje, Bratysława budzi moje współczucie. Ktoś jej nieźle nabruździł twierdząc, że to najbrzydsza stolica Europy w pierwszym rzędzie z Warszawą, nieciekawa i w ogóle fuj, więc omijać z daleka, aby nie poczuć swądu bylejakości.
I tak pokutuje ta opinia, co przekłada się na jej
niepopularność i chyba najrzadziej obierany kierunek przez turystów
wśród europejskich stolic.
Nie przyprawia to o zdziwienie, nasz kontynent to architektoniczna perła, więc konkurencja silna i bezlitosna, ale dlaczego zaraz skreślać wszystko, co nie przypomina Pragi, Barcelony czy Paryża? Tak to jest, że jak chociaż raz rozpieści się oczy widokiem
oszałamiającym to potem ciężko zamknąć, zapomnieć i wrócić do punktu
wyjścia.
Nie byłabym więc sobą, gdybym nie postanowiła na przekór wszystkim rozeznać się w sytuacji. Staram się nie stawiać warunków, ale osobiście weryfikować opinie i wyrabiać własne poglądy. Zwłaszcza po Paryżu, który wbrew powszechnym zachwytom okazał się wielkim rozczarowaniem.
Kiedy gdzieś jadę chłonę atmosferę, poznaję charakter, zgłębiam specyfikę miejsca i słucham jego własnej historii. Jeśli się nie uda to wtedy "Houston mamy problem". Dokładnie, jak z nieszczęsną stolicą Francji, która swoim powszechnie znanym pozytywnym wizerunkiem spowodowała u mnie natłok oczekiwań, a nie spełniła ich zupełnie. Paryż nie nadążył za moim wysublimowanym polskim gustem, za to brak wymagań w stosunku do nieciekawej Bratysławy, zaowocowało miłym zaskoczeniem.
I nic to, że pierwszego dnia pobytu dopadło mnie przeziębienie najgrubszego kalibru i miałam wrażenie, że wraz z katarem spłynie mi cała twarz, tak jak strugami deszczu spływała Bratysława. Jaki to powód, aby nie zwiedzać?
Okazało
się, że żaden może poza tym, że mój nos wieczorem
zamienił się w skorupę, dłonie w bryły lodu, a łzy wywołane katarem
prawie odebrały mi zdolność widzenia. Inaczej bez różnicy czy
kapie z nosa czy na głowę. Należało zaakceptować fakt wszechobecnej
mokrości i chodzić, łazić, szwendać się. Tak też się stało.
Stolica Słowacji okazała się cichą, nieśmiałą damą, wręcz milczącą przy Pradze, jakby porzuconą przy drodze, nie wystawioną na setki wpatrzonych w nią oczu.
Jest, a jakby jej nie było. Nie próbuje wkupić się w łaski, nie pretenduje, aby być ładniejsza, lepsza, ciekawsza, nie walczy o podium i zaszczyty. Ona po prostu żyje własnym życiem, dumnie znosi niepochlebne opinie oraz utyskiwania i zadowala się świadomością, że trafią do niej tylko ci co powinni, którzy podarują jej odrobinę czasu i nie pogardzą jej skromną szatą.
Bratysława to miła odmiana po europejskich, zatłoczonych stolicach, gdzie tratuje nas rozjuszony tłum, obezwładnia hałas, a widok centrum emanuje chaosem niczym z czasów bombardowań przez nieprzyjaciela, powodując nagłą chęć rychłego wycofania się rakiem na pobocze.
Tu nie czuć pośpiechu, napięcia i zadęcia, jakie często gości w wielkich miastach. Możemy spacerować ulicami Starego Miasta niczym po peryferiach, co rusz przysiadać w jakiejś gospodzie i raczyć się lokalnym piwem lub moją nr 1 herbatą ze świeżej mięty
Bratysława daje możliwość bezstresowego zwiedzania, w przyjemnej nieśpiesznej atmosferze, bez tłumów oblegających każdy warty uwagi punkt. Tu nie nęka nas napięty grafik, nikt nie tratuje w kolejce do wejścia, ani nie obowiązuje presja ciągłego przemieszczania się komunikacją, za to kusi romantyczny spacer czy przechadzka po kasztany.
I nic to, że pierwszego dnia pobytu dopadło mnie przeziębienie najgrubszego kalibru i miałam wrażenie, że wraz z katarem spłynie mi cała twarz, tak jak strugami deszczu spływała Bratysława. Jaki to powód, aby nie zwiedzać?
Stolica Słowacji okazała się cichą, nieśmiałą damą, wręcz milczącą przy Pradze, jakby porzuconą przy drodze, nie wystawioną na setki wpatrzonych w nią oczu.
Jest, a jakby jej nie było. Nie próbuje wkupić się w łaski, nie pretenduje, aby być ładniejsza, lepsza, ciekawsza, nie walczy o podium i zaszczyty. Ona po prostu żyje własnym życiem, dumnie znosi niepochlebne opinie oraz utyskiwania i zadowala się świadomością, że trafią do niej tylko ci co powinni, którzy podarują jej odrobinę czasu i nie pogardzą jej skromną szatą.
( mając na uwadze, że nasza świeża to ich czerstwa).
Bratysława daje możliwość bezstresowego zwiedzania, w przyjemnej nieśpiesznej atmosferze, bez tłumów oblegających każdy warty uwagi punkt. Tu nie nęka nas napięty grafik, nikt nie tratuje w kolejce do wejścia, ani nie obowiązuje presja ciągłego przemieszczania się komunikacją, za to kusi romantyczny spacer czy przechadzka po kasztany.
To nie rozhulana stolica, ale przytulne, kameralne miasto będące jakby tylko przy okazji centralnym punktem Słowacji. Miłe uczucie nie musieć wszędzie wędrować z mapą, nie pilnować nadmiernie portfela, nie obracać się nerwowo za siebie, za to bez obaw przemierzać zakamarki miasta, nie czując oddechu zagrożenia za placami, nawet nocą.
Nie wiem, jak Wy, ale ja lubię swojskość, a to dla mnie
najbardziej trafne słowo opisujące Bratysławę. Słowak - Polak dwa
bratanki, hej! Mnie pasuje jak ulał.
Jak widać nie można też odmówić Słowakom poczucia humoru, którym operują również zupełnie świadomie, bawiąc nie tylko swoim rodzimym językiem.
Jedynie jakoś waluta rozjeżdża mi się ze słowackim krajem. Pewnie przez
sąsiadów, gdzie czeska korunka panuje niepodzielnie. A tu mówią do
Ciebie prawie po Twojemu, a szastają Euro, jak za bogatszą, zachodnią
granicą. Taki krok w przyszłość, na który ja jeszcze nie jestem mentalnie gotowa. Zresztą Czesi również, co obwieszczali na plakatach rozwieszanych po całej Słowacji. Ale poza tym domowo, jak u sąsiadki na kawie i ciastku.
Jak widać nie można też odmówić Słowakom poczucia humoru, którym operują również zupełnie świadomie, bawiąc nie tylko swoim rodzimym językiem.
Pan kanalarz Čumli zamieszkujący studzienkę na Starym Mieście wyrzeźbiony przez Viktora Hulíka podobno lubi zaglądać kobietom pod spódniczki. Natomiast drugie dzieło tego samego artysty to pomnik autentycznej, barwnej postaci Pięknego Ignacego, eleganta, który pomimo, że nie posiadał pieniędzy, wędrował we fraku ulicami Bratysławy i z cylindrem w ręce, serdecznym uśmiechem pozdrawiał przechodniów.
A więc nie zrażajcie się. Wyruszajcie w poszukiwaniu kasztanów i swojego własnego obrazu Bratysławy. Dajcie jej szansę, a może będzie lepiej niż mówią. A jak nie to alkohol niedrogi, więc zawsze można się znieczulić i zapić żal niespełnionych oczekiwań tak, aby nic z wyjazdu nie pamiętać. A dla tych co wolą inne sposoby, istnieje możliwość przebalowania w szkockich lub irlandzkich klimatach, które nota bene bardzo polecam! Muzyka na żywo chwyta za serce i od razu wraca uśmiech.
Bratyslawa mnie kusi, ale kasztany nie dadza rady skusic Judyty /smiech/!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
judyta
Wygląda baaaaardzo sympatcznie :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie strasznie puste ulice....nie do uwierzenia. Chyba że zdjęcia były robione bardzo wcześnie w niedzielę :)
OdpowiedzUsuńJak patrzę na Twoje zdjęcia to aż mi się chce gdzieś wyskoczyć :-) Jakiś spontan by się przydał. Piękny klimat, nie byłam nigdy
OdpowiedzUsuńPrzekonalas mnie do tego miasta , mysle ze kiedys sie skusze. Sympatyczna notka :)
OdpowiedzUsuńW zupełności się z Tobą zgadzam, ale myślałem tak wcześniej z rezerwą do swoich odczuć, bo mieszkając w Krk ma się trochę inne wyobrażenie pustej ulicy. Pustka w Bratysławie bywa wręcz studzienna, zaskakująca, choć to dość przyjemne miasto, i na swój sposób urokliwe :)
OdpowiedzUsuńTam pod wieżą , jest sympatyczna restauracja... Obserwowałam Bratysławę przez ostatnie 25 lat i mimo pięknych widoków na Twoich zdjęciach, nowych rozwiązań komunikacyjnych Bratysława nie urzeka. Zbyt dużo architektury z lat 70 -tych i ludzie jacyś dziwni.. Wolę Czechów, Słowacy zmienili się na niekorzyść, drogo, nie koniecznie czysto ..choć to piękne miasto ale bez ducha.
OdpowiedzUsuńA wiesz, ze kasztany mozesz sobie sama zrobic? ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubie Bratyslawe, ale widze, ze jest teraz niesamowicie pusta, gdzie wywialo ludzi?
Zgadzam się, plac Pigalle jest zdecydowanie przereklamowany. Ale koniecznie musisz spróbować kasztanów w Strasburgu w okresie świątecznym. To dopiero cudo!
OdpowiedzUsuńxoxo meg
www.megulencja.blogspot.be
Mnie też Bratysława mocno przypadała do gustu:)))
OdpowiedzUsuńNie mam swojego poglądu o Bratysławie, ponieważ nigdy tam nie byłam. Śledząc Twoje zdjęcia- widzę, że to przepiękne, warte zobaczenia miasto :)
OdpowiedzUsuńW Bratysławie nigdy nie byłam dłużej niż aprę godzin, ale na Słowacji często - swojsko to bardzo dobre określenie, właśnie tak sie tam zawsze czułam.
OdpowiedzUsuńNiezwykle klimatyczne zdjęcia !
OdpowiedzUsuńW Twoim obiektywie Bratysława jest przepiękna. A do kasztanów jakoś przekonać się nie mogę. Francuzi mają na ich punkcie bzika! Można je kupić na ulicy, prażone na kawałku blachy przypominającej obdartą z farby antenę satelitarną, albo w postaci słodyczy różnorodnych jak kasztany kandyzowane, w czekoladzie lub w postaci słodkiej pasty wyciskanej z tubki, albo w syropie. Do wyboru, do koloru. A te z placu Pigal sa raczej ciężkostrawne..;))
OdpowiedzUsuńnigdy nie byłam... może kiedyś się uda:)
OdpowiedzUsuńŁadne kameralne miasto, mnie zauroczyły te malowane okiennice i nocne zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Award :)
Szczegóły u mnie :)
http://cocomaid.blogspot.com
jeszcze nigdy nie byłam w Bratysławie i nigdy nie jadłam kasztanów, do zrobienia:)
OdpowiedzUsuńW Bratysławie byłam tylko przejazdem, ale mam niedosyt i na pewno tam wrócę. Zauroczyły mnie nocne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńMasz racje, cicha ta stolica. Wydaje się, że tak mało ludzi tam jest, że prawie w ogóle. Ładne zdjęcia :) Nigdy nie jadłem kasztanów i zachęciłaś mnie tym postem :(
OdpowiedzUsuńMiasto nocą wygląda wręcz urokliwie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
marcimokiem.blogspot.com
no wcale bym nie powiedziała, że Bratysławie powinno się odjąć jakieś punkty w porównaniu do Pragi, czy nie wiem, Madrytu? Dlaczego? Twoje zdjecia odpowiadają na to pytanie :)
OdpowiedzUsuńco do kasztanów - nie jadłam jeszcze - ale na pewno kiedyś spróbuję :)
W Bratysławie nie byłam, miałam takie plany w ubiegłym roku, ale mój M. po Wiedniu miał już dosyć zwiedzania i czym prędzej chciał się znaleźć w Senecu, żeby przez resztę urlopu już tylko się lenić. A tak żałowałam tego ominięcia i teraz mi się przypomniało, jak byłam blisko :(
OdpowiedzUsuńMam wielu znajomych Słowaków...ale Słowację znam tylko z pięknych gór :) Może kiedyś odwiedzę też ich stolicę, bo widzę że warto :)
OdpowiedzUsuńJuż tyle razy byłam na Słowacji, a nigdy w Bratysławie. Wstyd. :) No i kasztanów też nigdy nie jadłam.
OdpowiedzUsuńSwietna relacja :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam kasztany!
Miasta w Twoim obiektywie prezentują się pięknie... Robisz świetne miejskie zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńależ tam pusto! jestem aż w szoku. Piękne miejsce, na pewno warte zobaczenia:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo i kto by pomyślał że Bratysława przoduje w najlepszych kasztanach? Nie mam porównania, więc się nie wypowiem , wierzę na słowo. Urocze kadry....
OdpowiedzUsuńPięknie tam, ale jakoś ludzi mało na ulicach :). Po obejrzeniu Twoich zdjęć nabrałam apetytu na Bratysławę, zwłaszcza na nocny spacer...
OdpowiedzUsuńja zawsze myślałam, że w Bratysławie to nic ciekawego, a na zdjęciach wygląda całkiem całkiem :) za kasztanami to akurat nie przepadam :) jestem za to ogromną fanką Pragi <3
OdpowiedzUsuńnie byłam nigdy i kasztanów też nie jadłam
OdpowiedzUsuńW Bratysławie nigdy nie byłam, jakoś nie było po drodze. Muszę przyznać, że jednak zachęciłaś do "obejrzenia" tego miasta.
OdpowiedzUsuńParyż mnie nie przyciąga, wręcz odpycha. Podobnie jak Berlin....
Na siłę nie pojadę, bo mija się to z celem. :)
Pozdrawiam.
a mi kasztany nie posmakowały,..
OdpowiedzUsuńw Bratysławie jeszcze nigdy nie byłam, mam tam kumpla, wybiorę się kiedyś :) lubię słowackie klimaty
Cudowny post poświęcony Bratysławie.
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że slovenské divadlo nie jest oświetlone.
Twoje zdjęcia są fantastyczne.
Pozdrawiam:)
A ponoć na placu Pigalle task naprawdę nie było kasztanów:) dobre są... rozumiem cię, mniam... :)
OdpowiedzUsuńWiesz, chlonę twoje podróże, choć rzadko wpadam z braku czasu, ale w wolnej chwili sobie dovzytuję:) Bardzo jest mi bliski twój język, jakim opisujesz różne zakątki świata, może dlatego też bardzo ciekawie mi się ciebie czyta. Piszesz, barwnie, wartko, błyskotliwie!
Bratysława wcale nie przypomina europejskiej metropolii-stolicy. Na plus :) Wyobrażam sobie, że słoweńska Lubljana ma podobny klimat!
OdpowiedzUsuńKilkanaście lat temu trafiłam przypadkiem do Bratysławy i spędziłam w niej tak szaloną dobę, że na samo wspomnienie gorąco mi sie robi :)) :)) Tak opisałaś ją, że aż się wzruszyłam i na moje jej wspomnienie też. Pamiętam knajpę która się nazywała KGB. Ciekawa jestem, czy jeszcze działa. W menu drinki miały ciekawe nazwy, np Sen Stalina. Cieszę się, że trafiłam na twojego bloga!
OdpowiedzUsuńBratysławę muszę odwiedzić koniecznie, bo wspomnienia ze szczenięcych lat głęboko zakopane, aczkolwiek bardzo pozytywne ;)
OdpowiedzUsuńi cieszę się, że kasztany wzbudziły pozytywne emocje ;)
Serial "Czarnobyl" jest wstrząsający. Polecam gorąco www.alienatours.pl!
OdpowiedzUsuń