Może wywołam tu burzę w szklance wody, ale mierzi mnie to podejście i uwiera. Nie chodzi mi tu o krytykę pracy nad sobą, ale o popadanie w błędne koło, które prowadzi do punktu wyjścia, ewentualnie zgrabnie przechodzi ze stanu próby permanentnego samorozwoju do stanu spotęgowanej do granic frustracji, wywołanej brakiem możliwości sprostania tym wszystkim wyzwaniom.
Z tego co obserwuję powszechnie wynika, że życie samo w sobie nie ma żadnej wartości. Nabiera jej dopiero w drodze naszego samodoskonalenia. Co by było gdybyśmy nie byli w toku ciągłej nauki i NIE DAJ BOŻE czerpali niezmąconą wyrzutami sumienia lub społeczeństwa przyjemność ze zwykłego istnienia?! Z siedzenia i delektowania się chwilą, a nie poszerzania wiedzy na kolejnym kursie, w pracy czy opanowując znienawidzoną, ale jakże potrzebną umiejętność gry na oboju? Oj, nie byłoby to mile widziane.
Wszystko dookoła głosi, że musimy szybciej, więcej, dalej. I prowadzi to do jednego, że zamiast żyć spędzamy większość czasu na jego organizowaniu i zastanawianiu się jak tego dokonać. Rozrysowujemy tabelki, tworzymy harmonogramy, układamy plany i nie mamy czasu żyć, bo jesteśmy zbyt zajęci opracowywaniem strategii, jak to zrobić.
A ponieważ mamy tylko 2 ręce, 1 głowę i masę codziennych obowiązków poza ciągłym rozpisywaniem tygodnia na dni, a dni na godziny, to nie jesteśmy w stanie podołać tym wszystkim magicznym sposobom na to jak efektywniej zarządzać czasem, zorganizować tydzień co do minuty, wdrożyć nową zdrową dietę, przejść na kolejny stopień jogi, w drodze z łazienki do sypialni nauczyć się chińskiego, w rok zostać menadżerem wyższego szczebla i codziennie mieć na rano gotową stylizację ( bo chyba już nikt się nie ubiera, a jedynie stylizuje) godną okładek gazet. I gdzieś z tyłu głowy wciąż tłucze nam się bezlitosna myśl, że to i tak za mało, że możemy, a już na pewno musimy więcej, nie możemy zmarnować ani chwili, gdyż każda stanowi niesamowitą szansę znalezienia się o krok bliżej upragnionego mitu doskonałości. Jeżeli Dr Quenn to potrafiła, to my też możemy, bo inaczej okaże się, że jesteśmy beznadziejni i nic nie warci.
Więc gramy w to dalej i stajemy na głowie, aby zadbać o swój rozwój i odpowiednio zagospodarować każdą chwilę. Odkurzamy robiąc pompki, medytujemy gotując zupę i kierujemy autem, pisząc smsy i malując paznokcie. Brak nam uważności i skupienia. Za to nadrabiamy stresem i niezadowoleniem z samych siebie. Znacie kogoś, kogo satysfakcjonuje gdzie i kim jest? Nie za gruby, brzydki, czy głupi? Chętnie poznam.
Dzisiaj robienie wyłącznie jednej rzeczy na raz oznacza nie nadążanie za życiem, już stu zdolniejszych depcze nam po piętach. Zatem kiedy dopada nas chwilowa chandra i mamy jakiś zupełnie nieambitny i niecny zamiar, aby po prostu zalec na kanapie, lub co gorsza zwyczajnie zasnąć, to już budzi się nasz wewnętrzny cerber i stawia na straży wyrzuty sumienia wywołane z czeluści duszy. Nie pozwala on, abyśmy zmarnowali bezcenną chwilę, którą moglibyśmy w tym czasie przekuć np. w certyfikat ukończenia kursu wózków widłowych, ponieważ w innym wypadku nasz misternie opracowany, samodoskonalący plan legnie w gruzach i sami przed sobą wyjdziemy na leniwych nieudaczników.
Więc gramy w to dalej i stajemy na głowie, aby zadbać o swój rozwój i odpowiednio zagospodarować każdą chwilę. Odkurzamy robiąc pompki, medytujemy gotując zupę i kierujemy autem, pisząc smsy i malując paznokcie. Brak nam uważności i skupienia. Za to nadrabiamy stresem i niezadowoleniem z samych siebie. Znacie kogoś, kogo satysfakcjonuje gdzie i kim jest? Nie za gruby, brzydki, czy głupi? Chętnie poznam.
Dzisiaj robienie wyłącznie jednej rzeczy na raz oznacza nie nadążanie za życiem, już stu zdolniejszych depcze nam po piętach. Zatem kiedy dopada nas chwilowa chandra i mamy jakiś zupełnie nieambitny i niecny zamiar, aby po prostu zalec na kanapie, lub co gorsza zwyczajnie zasnąć, to już budzi się nasz wewnętrzny cerber i stawia na straży wyrzuty sumienia wywołane z czeluści duszy. Nie pozwala on, abyśmy zmarnowali bezcenną chwilę, którą moglibyśmy w tym czasie przekuć np. w certyfikat ukończenia kursu wózków widłowych, ponieważ w innym wypadku nasz misternie opracowany, samodoskonalący plan legnie w gruzach i sami przed sobą wyjdziemy na leniwych nieudaczników.
Osobiście jestem uczulona na pośpiech. Nie dlatego, że lubię się ociągać, ale dlatego, że to jedyny luksus jaki mam ochotę sobie podarować. Brak łomoczącego serca i wywieszonego od gonitwy języka. Chcę zauważać to na co powszechnie nie warto marnować czasu. Żyjemy w jakimś lołowrotku, gdzie nie ma sensu przypatrywanie się codzienności, ani miejsca na bycie tym kim po prostu się jest. Ani lepszym, ani gorszym tylko prawdziwym sobą.
Bo czy ciągłe samodoskonalenie nie oznacza braku samoakceptacji? Nigdy nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, aby polubić istniejącą wersję nas samych. Zawsze możemy być lepsi. A więc nie marnujmy czasu, słówko na dziś: constant self-improvement.
Pozdrawiam Was doskonała w swej niedoskonałości.
Wydaje mi się że już z tego "wyrosłam" :))
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam takie natręctwo, że musiałam najpierw wszystko zrobić, to co powinnam, a potem był czas na przyjemności. Wiadomo najczęściej go nie było.
Teraz zamieniam kolejność :)
Na szczęście to raczej nie o mnie ale myślę że masz sporo racji w tym co piszesz, bo niektórzy ludzie dają się wmanewrować w taki model myślenia.
OdpowiedzUsuńSporo masz racji w tym co piszesz, ale prawda jest taka, ze ciagla nauka nowych rzeczy pozwala nam na nie starzenie sie i nadazenie za swiatem- wszak swiat idzie do przodu- z nami lub bez
OdpowiedzUsuńAle warto czasem zrobic cos niespiesznie i zatrzymac sie na chwile- zrobic spbie drzemke bez wyrzutow sumienia czy przejsc sie na spacer!
Mi podoba się moje życie jakim jest. Owszem mogłoby być trochę lepiej, ale nie jest najgorzej. Jeśli z samodoskonalenia czerpię jakąś przyjemność, to to nie jest takie złe. :)
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej wkurzają ludzie, którzy mówią mi co mam robić "To że studiujesz jeden kierunek to nic, twój cioteczny kuzyn robi trzy cięższe fakultety", "Powinnaś uniezależnić się od męża, mieć własne pieniądze i życie" itp. W większości ludzie chcą tak na prawdę zadowolić innych, by tamci mogli się nimi pochwalić w towarzystwie. Owszem mam męża i można powiedzieć, że jestem kurą domową, ale ja to lubię. Gotowanie mnie inspiruje a sprzątanie uspakaja. Są osoby, znam kilka takich, które może i mają pracę, ale ciągle na nią narzekają i nawet jak mają czas na dom, to nie potrafią nic w nim zrobić. I nie dlatego, że nie mają siły podnieść skarpetki z podłogi, z dzieckiem iść na spacer, tylko oni tego nie umieją. Zazwyczaj wyręczani są w tym przez swoich starych rodziców, którzy poświecili siebie, by tamci mogli studiować i się samodoskonalić na różne sposoby.
I właśnie dlatego, że to lubisz to cała reszta może się schować ze swoimi oceniającymi gadkami.
Usuń" Rozrysowujemy tabelki, tworzymy harmonogramy, układamy plany i nie mamy czasu żyć, bo jesteśmy zbyt zajęci opracowywaniem strategii, jak to zrobić." - O, z tym się zgadzam, coraz częściej mam wrażenie, że tak jest, kiedy każdą rzecz musimy najpierw ustalić z naszym kalendarzem.
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi się, żeby ten samorozwój trzeba było jednak tak do końca demonizować. Wiem, że właśnie takie życie może być satysfakcjonujące, gdy ma się mnóstwo zajęć, kursów i tak właściwie robi wiele rzeczy na raz.To, co mnie niepokoi bardziej, to że w taki styl życia próbuje się wsadzić dzieci od samego początku ich życia, a nawet jeszcze przed poczęciem. W kawiarni ze stolika obok usłyszałam rozmowę dwóch pań w ciąży, które dyskutowały, na jakie zajęcia będą zapisywać swoje przyszłe pociechy...
Właśnie o dzieciach tez miałam akapit, ale wycięłam, bo by mi książka wyszła. Niestety:)
UsuńJa na co dzień pracuję z małymi dziećmi i nóż mi sie w kieszeni otwiera, jak widzę/słyszę co nie raz matki tego XXI wieku robią/mówią. Jestem przerażona tym, kim będą Ci mali ludzie gdy dorosną :(
Usuńjeszcze kilka lat temu żem parła do przodu na oślep byle dalej, dziś się uspokoiłam, spokojnie podążam swoją drogą ucząc się przy okazji siebie i świata i przyjmuje co przychodzi z otwartymi ramionami ;)
OdpowiedzUsuńMi się wydaje, że ogólnie ciągły rozwój nie jest zły, pod warunkiem, że samodoskonalimy się z własnej nieprzymuszonej woli, że wynika to z naszego faktycznego "chcenia", chęci zrobienia/poznania czegoś nowego. A nie dlatego, bo inni mają po 10 kursów na koncie, znają 15 języków obcych itp, itd. Zgadzam się też z powyższymi opiniami, że nie powinno się pod takie dyktando pakować np. swoich dzieci, jeszcze zanim przyjdą na świat i nie szykować dla nich gotowych schematów na co najmniej 18 lat. No bo córka Krysi gra na pianinie, chodzi na basen, uczy się starochińskiego i jeździ konno. Drażni mnie ten dzisiejszy wyścig szczurów, gdzie w większości ludzie robią coś tak naprawdę wbrew sobie, bardziej z niepisanego przymusu, w obawie, że nie nadążą za innymi... a nie dla własnego lepszego samopoczucia czy osobistej satysfakcji. Może wynika to też z tego, jak trudno dzisiaj o dobrą pracę? Konkurencja jest tak mocna, od czytania cv pewnie można dostać oczopląsu, więc ludzie starają się zwiększyć maksymalnie swoje szanse? Tak czy owak, najbardziej spodobało mi się stwierdzenie "Rozrysowujemy tabelki, tworzymy harmonogramy, układamy plany i nie mamy czasu żyć, bo jesteśmy zbyt zajęci opracowywaniem strategii, jak to zrobić. " - bardzo trafne i sporo w tym prawdy. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMyślę, przedstawiłaś dwie skrajności - kołowrotek przymuszonego samorozwoju kontra branie życia jakie jest i nie robienia nic ponad codzienne obowiązki (jeśli miałaś inny zamiar, przepraszam, ja tak odczytałam to). Jasne, że bardzo ważne jest, aby znaleźć chwile spokoju, bez pośpiechu i również bardzo ważne jest, aby się rozwijać. Wg mnie samoakceptacja nie wyklucza chęci bycia lepszym, trzeba jednak robić to, co daje nam frajdę, niezależnie co myślą o tym inni i sprawia, że stajemy się lepsi jako ludzie. Tak samo cieszenie się z małych rzeczy nie wyklucza wyznaczania sobie celów. Jest dużo "pomiędzy" tym co przedstawiłaś, ale oczywiście masz rację, że więcej uważności na co dzień. Ps. Genialna owca :D
OdpowiedzUsuńTak, ponieważ skrajnościami najlepiej się dociera do odbiorcy. Jak napisałam w tekście nie mam nic do pracy nad sobą, ale do przymusu zaspokajania opinii publicznej. Gdybym teraz np. oglądała TV to pewnie 90% ciężko pracujących znienawidziła by mnie za sam fakt, że nie cierpię jak oni. Oni przecież mają cele, dążenia, a ja jestem wyrzutkiem marnującym czas. Gdyby tak nie było jak piszę, to może mężczyźni nie zawłaszczaliby prawa do zmęczenia wracając ze świętej PRACY z opinią, że kobieta przecież cały dzień odpoczywała z dziećmi w domu. Praca, która nie przekłada się na konkretne wyniki to żadna praca. Ja się często spotykam z opinią, że człowiek niepracujący zawodowo, po prostu nic nie robi i na prawdę mnie to fascynuje.
UsuńJa na szczęście w swoim otoczeniu nie mam żadnych osób, które robią "pod publikę", widzę natomiast spore zagrożenie w młodym pokoleniu i czasem mam wrażenie, że u nich nic już nie jest prawdziwe i własne, wszystko jest narzucone przez telewizję/znajomych/środowisko - jak mają wyglądać, zachowywać się. Czasem z niedowierzaniem patrzę na idące ulicą 3 nastolatki - wszystkie z tą samą grzywką, kolorem włosów i identycznym zestawem ciuchów z H&M. To mnie martwi, że ciężko o osobowość. Z mężczyznami myślę, że sprawa jest bardziej złożona i są to uwarunkowania kulturowe - mam znajomych w innych krajach, gdzie faceci tak samo działają w domu jak i kobiety, ale u nas nadal pokutuje przekonanie, że kobieta jest od domu a mężczyzna od zarabiania. Co więcej, siedzi to nie tylko w głowach mężczyzn, ale także kobiet - wiele moich znajomych nie wyobraża sobie, że mąż mógłby nie przynosić do domu pieniędzy i śmieją się po kątach z mężów koleżanek, którzy zostali w domu z dzieckiem a kobieta wróciła do pracy.
UsuńNie wiem kiedy taki tok myślenia odejdzie do lamusa, chyba nigdy. Mnie się wydaje, ze to jest taka cicha zemsta za to, ze ktoś miał odwagę żyć inaczej. A z tymi nastolatkami to ja już nie odróżniam płci, więc nawet nie patrzę w ich stronę;)
UsuńHahahah nooo, coś w tym jest ;)
UsuńJa tam myślę, ze każdy żyje, jak chce, dopóki sam ponosi konsekwencje swoich wyborów - i tak jeden z tego nadmiaru zajęć kopnie na zawał, a drugi obudzi się z ręką w nocniku, bez roboty i perspektyw. I tak źle, i tak niedobrze :) A tak serio, co do przykładu, który podałaś, z trzema fakultetami - co z tego, ze ludzie kończą po trzy kierunki, skoro w 90% jest to diabła warte - to już kwestia poziomu edukacji wyższej w naszym kraju, równania w dól i niedopasowania programu studiów do rzeczywistości, Przypuszczam, ze podobnie może byc z wieloma kursami,szkoleniami, certyfikatami bo teraz idzie siew tym w ilość, a nie w jakosć, i mało kto zadaje sobie trud, zeby zweryfikowac kompetencje samego prowadzącego i w ogóle zastanwoic sie, na cholerę to nam potrzebne. Z drugiej strony siedzieć na tyłku i nic nie robić, bo swiat jest zły... też nie można.
OdpowiedzUsuńRównowaga we wszystkim.
I właśnie o równowagę mi chodzi. A to co mówisz, dokładnie dowodzi tego co napisałam. Wciąż musimy więcej i lepiej, więc kiedyś wiele znaczyło to, że ma się studia, dzisiaj niewiele znaczą 3 fakultety. Już nie robią wrażenia doktoraty, gdzie jeszcze jakiś czas był to przejaw wybitnej mądrości i wykształcenia. A te ciągłe babskie diety? Często to nie jest nasza wewnętrzna potrzeba, ale wynik nacisku otoczenia, kolorowych gazet i pięknych pań z okładek. Nie namawiam do nic nie robienia, ale niech to co robimy będzie na prawdę zgodne z nami, a nie stanowi owczego pędu. Bo wszyscy łykają tasiemca to ja też będę, aby nie być gorsza.
UsuńDzieki za ten post. Do tej pory myslalam, ze tylko ja nie nadazam, ze zamiast robienia trzech kursow czegos tam, ja robie tylko jeden, ze w czasie przerwy w pracy czytam ksiazke, zamiast powtarzac slowka (chociaz powinnam!). Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze czego bysmy nie robili to i tak jest malo i malo i wiecznie malo. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńja nigdy się nie spieszę :D
OdpowiedzUsuńhmmm, czytając tego posta od dechy do dechy, muszę stwierdzić że chyba odbiegam od normy... nigdy nie czaiłam jak można planować sobie każdy tydzień co do minuty, robić coś czego się nie lubi ale robi się to po to, bo inni to robią.... rozwijanie nie jest złe, wręcz wskazane, ale tylko w takich kierunkach które nam się podobają, nam samym. i druga strona medalu - życie mamy tylko jedno, więc nie warto go marnować spędzając lub pracując kolejne dni, godziny nad czymś co kompletnie nam nie leży. czasami warto się zatrzymać, walnąć się na sofę i przeleżeć tydzień - przecież świat się nie zawali! każdy jest inny, każdy inaczej bierze i widzi świat, ale zgadzam się żyjemy w takim pokręconym kołowrotku nakręcanym przez publikę - ludzi, TV, magazyny... trzeba znaleźć własną drogę, która nas uszczęśliwia i nią podążać. Bo to jest sens życia każdego z nas!
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten wpis!!! Rzeczywiście, nie zawsze musimy demonizować harmonogramy i tabelki (paradoksalnie, ja dzięki nim mam więcej czasu dla siebie), ale ciągłe rozwojowe poniedziałki, środy i piątki, nauka 10 języków na raz, kolejny kurs z pisania projektów, a do tego czytanie poradnika o tym, jak stworzyć szczęśliwszy związek: STOP! Czasami przez tę spiralę miałam wyrzuty sumienia, że lubię pospać do 11 w sobotę... a figa, będę spać i lenić się, jeśli akurat mój organizm tego wymaga.
OdpowiedzUsuńA bardzo proszę i właśnie tak czyń:)
UsuńDługi, ale bardzo trafny wpis.
OdpowiedzUsuńWiesz, patrząc na te różne historie, dochodzę do wniosku, że ludzie po prostu się zachłysnęli. Ale przyjdzie ten moment zmądrzenia i znowu będzie jak dawniej.
Od kilkunastu miesiecy nigdzie sie nie spiesze, ale swoje robie i mam czas na wszystko...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Zgadzam się z tym. Choć z biegiem czasu inaczej na to patrzę i staram się odchodzić od tego sposobu życia.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten post! teraz na spokojnie, nigdzie się nie spiesząc przemyślę to co napisałaś! Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńChciałabym rzec, że nie ma ludzi idealnych, co nie oznacza, że człowiek, który nie jest z siebie zadowolony, będzie się rozwijał. Może i takie dochodzenie do "piękna" sprawia komuś radość, nadaje sens jego bezwartościowemu życiu. Nie wiem.. Może w tym tylko ma poczucie jakiejś stabilności (bo zawsze będzie lepiej) niż na innych płaszczyznach..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Idę sobie przypomnieć jaka naprawdę jestem ;) Dziękuję za tego posta! Lubię celebrować życie, chwile z rodziną i przyjaciółmi, cieszyć się drobiazgami i często mam wrażenie, że zostaję z tyłu... Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy i nie wszystko pędzi.... Pozdrawiam serdecznie :))
OdpowiedzUsuńŻycie jest, jakie jest. Za wszystkim nie nadążysz, omnibusem nie zostaniesz, bo i po co? Rób co chcesz, doskonal się, ale tylko dla siebie, nie na pokaz. Nie dlatego że Kowalska to i Ty. Życie mamy tylko jedno i najpierw trzeba się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.Potem wybranie własnej drogi nie będzie trudne. Tak zrobiłam i nie żałuję. Mam czas na gary i na książkę, na pracę i na przyjemności;
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
uff przeczytałam całość i chyba coś do mnie dotarło :) świetne słowa !
OdpowiedzUsuńWłaśnie lepiej żyć jak chcemy, a w szkole nas poganiają, chcą od nas rzeczy niemożliwych. :)
OdpowiedzUsuńświęte słowa !
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie i do wspólnej obserwacji :
http://ispassionforlife.blogspot.com
ciekawy post i ciekawa dyskusja. ja juz o dmiesiecy szukam rozwiazania na pospiech w zyciu ale jakos do niczego jeszcze nie doszlam :(
OdpowiedzUsuńCiekawe podejście. Dla mnie rozwój osobisty jest raczej zachętą do działania, a nie przymusem. Wybieram, w czym się chcę doskonalić. Nie narzucam sobie nic "na chama". Poza tym, coraz częście słyszy się o slow life więc być może ludzie trochę zwolnią tempa :)
OdpowiedzUsuńjest w tym trochę racji, świat narzuca takie normy, ale powinniśmy mądrze z tego korzystać. osobiście ja lubię takie rzeczy, ale nie wszyscy muszą, samorealizacja to najwyższy poziom piramidy Maslowa, wcale nie trzeba tam być, można z powodzeniem zostać niżej i delektować się relaksem i nie powinno to znaczyć, że ktoś jest gorszy
OdpowiedzUsuńNasze życie jest tak zagonione, że każda chwila, która mogę wykraść i odpocząć z dala od pośpiechu jest dla mnie dużą radością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Bardzo fajnie to ujęłaś. Już jestem albo w tym wieku albo na tym poziomie, że akceptacja samej siebie jest od a do z. I tu dodam jeszcze że po prostu siebie lubię i lubię być sobą, owszem mam wobec siebie wymagania ale nie czorham się na przymus i mus. Jest czas na działanie i czas na lenistwo i czas na pasję i czas na pracę. Ważne by umieć to rozdzielić, ważne by żyć naprawdę i zgodnie z samym sobą.
OdpowiedzUsuń:))
ps: jasne że chciałabym mieć genialność Mozzarta i znać 25 języków obcych, ale jestem po prostu inna :)
Serdeczne uściski!
So lovely pics (and blog :D)!
OdpowiedzUsuńGreetings from Italy!
www.somefashionbites.blogspot.it
Nominowałam Cię do łańcuszka - jeśli masz ochotę, zajrzyj do mnie.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, życzę Ci w dniu życzliwości samych życzliwych rzeczy, żeby ludzie życzliwi byli bardziej życzliwi, i wszystko ci sie dzieje było życzliwsze. Miliona komentarzy tych życzliwych oczywiście. I ciesze sie, ze dotarłem do Twojego bloga i mam możliwość go oglądania. Jest wspaniały :)
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny na moim blogu:) Ja całkowicie się z Tobą zgadzam i jestem z tych ludzi, którzy delektują się chwilą. Nie znoszę pogoni za czymś. Brnięcia za wszelką cenę i po trupach do bycia naj. Udawanej elokwencji. W dzisiejszych czasach wszystko musi być mądre i wyedukowane. A tak naprawdę najważniejsza jest dobroć ludzka. To co mamy w naszych serduchach:) Ja bardzo chciałabym toczyć życie plemienne:) Nie lubię cywilizacji i postępu:) Za szybko i za bardzo:) Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńOch, jaki ważny, mądry i potrzebny wpis. ja to myślę, że w tym pędzie do: lepiej, więcej, efektywniej... świat dąży do samozagłady, brak nam opamiętania. Chcialoby się zaśpiewać:"niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam!" :)
OdpowiedzUsuńSkłaniam się w stronę "slow life" bo szkoda mi życia na ciągłe gonienie za czymś, za kimś itd.
OdpowiedzUsuń