Tak więc w radosnym nastroju udaliśmy się wspólnie celebrować miłosne uniesienia, jednak okazało się, że nie od razu będzie to "Love Story", ale coś bardziej na kształt "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Ponieważ na dwie pierwsze noce zmuszeni byliśmy poszukać sobie noclegu, poszliśmy po najmniejszej linii oporu i wybraliśmy taki z serii tani i niepewny, pod Kijowem, jednak to co powitało nas na miejscu zawstydziłoby nawet Turbodymomana. Czekał nas nocleg, który zakwalifikowałabym do miana "dla skrajnie wycieńczonych desperatów", z właścicielką tak uroczą i sympatyczną jak Laleczka Chucky.
Wyglądało to tak, jakby ziścił się jeden z moich koszmarów, za który jeszcze ktoś kazał mi zapłacić. Ponieważ była już noc i nie było możliwości szukać dalej, to stanęło na tym przybytku niedoli i syfu, który pod osłoną nocy pokazał swe prawdziwe oblicze.
W ciemnościach rozpraszanych stłumionym światłem rozszalały się w najlepsze karaluchy, a wraz z nimi ja. Dotknięcie czegokolwiek z podłogą i ścianami włącznie, groziło bliskim spotkaniem 3go stopnia, na które bynajmniej nie miałam ochoty.
W ten oto sposób już pierwszej nocy pobytu niezwykle zbliżyłam się z moimi "japonkami", które okazały się w moich rękach, niosącą zagładę bronią masowego rażenia. Zasnęłam dopiero gdy zmęczenie odebrało mi władzę w rekach i nogach, a krajobraz bitewny przemawiał na moją korzyść czyli ściany, meble i podłogi usiane były zwłokami karaczanów.
Wisienką na torcie wszelkich wygód był prysznic z jacuzzi ( a przynajmniej pewne znaki na niebie wskazywały, że kiedyś tam był) tak pokryty rdzą i brudem, że rozpadał się już od samego podmuchu powietrza od otwieranych drzwi. Karaczanom to jednak nie przeszkadzało, za to nam i owszem.
Pozytywnym akcentem okazało się to, że w kranie była woda, a nie błoto czego spodziewałabym się dla dopełnienia całości. A także fakt, że właścicielka poza przewracaniem oczami i miną strażnika więziennego nie przejawiała żadnej innej formy komunikacji czy zainteresowania nami, co dawało pełną swobodę zachowań i niewyczerpany wachlarz możliwości. Myślę, że jej ascetyczna mimika i pogarda wypisana na twarzy nie zmieniłaby się nawet, gdybym weszła tam z bombą na tacy i uruchomiła mechanizm.
Pozytywnym akcentem okazało się to, że w kranie była woda, a nie błoto czego spodziewałabym się dla dopełnienia całości. A także fakt, że właścicielka poza przewracaniem oczami i miną strażnika więziennego nie przejawiała żadnej innej formy komunikacji czy zainteresowania nami, co dawało pełną swobodę zachowań i niewyczerpany wachlarz możliwości. Myślę, że jej ascetyczna mimika i pogarda wypisana na twarzy nie zmieniłaby się nawet, gdybym weszła tam z bombą na tacy i uruchomiła mechanizm.
W trosce o Wasze zdrowie psychiczne nie udokumentowałam
jednak tych wyjątkowych okoliczności przyrody, wiedząc po sobie jak
ciężko wyleczyć tak silną traumę. Do dam nie należę, ale pomimo spania w
różnych warunkach ( nawet dworcowych), te pobiły na głowę wszystko.
Dobra wiadomość jest taka, że potem było już tylko lepiej. Ale o tym w
następnym poście
... i to jest urok podrozy!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
kara;uchy to np. w hotelu Lviv codzienność:) trzeba się przyzwyczaić i dobrze przed powrotem przetrzepać bagaże:)
OdpowiedzUsuńokropność. na dworcu chyba by było bezrobakowo przynajmniej :) myślałam, że takie widoki należą do zamierzchłych czasów, a tu taka niespodzianka :)
OdpowiedzUsuńo matka to musiała być noc jak z koszmary.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że tam zostałaś ja bym chyba nie dała rady.
Życzę Wam jak najmniej takich przygód.
haha prysznic z jaccuzzi i karaczany, brzmi niezwykle zachecajaco! niedola i syf, tak, musialo byc cudownie.. haha
OdpowiedzUsuńfajnie, ze polecialas, sama bym sie tam wybrala.
aż mnie wzdryga na taki prolog...
OdpowiedzUsuńWspółczuję takich doznań ;/
OdpowiedzUsuńDziękuję, lepiej się to opowiada niż przeżywało;)
UsuńO kurcze, współczuję, nie wiem czy bym usnęła..
OdpowiedzUsuńDziękuję, ja też nie miałam zamiaru usypiać:)
UsuńOj, współczuję. Ale takie przeżycia przynajmniej się wspomina :D
OdpowiedzUsuńzapamietam ta ulice i w razie mojego pobytu w tych okolicach bede to miejsce omijac szerokim lukiem
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej będziesz miała co wnukom opowiadać :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czy byłabym w stanie tam spać, po tym co piszesz to masakra. Prawdopodobnie wolałabym spać na dworcu. Jestem ciekawa dalszego ciągu.
OdpowiedzUsuńCzyli nawet warunki dworcowe warunki są lepsze. Ja bym stamtąd spieprzała i spała na trawie pod gołym niebem. Współczuję.
OdpowiedzUsuńOj, spitalałabym prędziutko!
OdpowiedzUsuńOby to się nigdy już nie powtórzyło!
Po prostu jak mawiała stara Hiszpanka - Del las masakras! :)) Mam nadzieję, że dalsza część wyjazdu była lepsza :)
OdpowiedzUsuńTen opis robi wrażenie :)! Humor pierwszorzędny, choć domyślam się, że tylko dystans i czas przeszły, pozwolił tak zabawnie opisać to zdarzenie!!! Zuchy z Was i już :)
OdpowiedzUsuńSwietnie opisalas te malo przyjemna przygode ...mialam podobna w Budapeszcie, dotrzymalismy do 5 rano...na stole polozylismy kwote odpowiadajaca zaplacie za jedna noc i tyle nas tam widziano...
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem dalszego ciagu...pozdrawiam serdecznie i witam na moim blogu..zaraz zapisuje sie na Twoj...
Karaluszki ... przecież to niegroźne stworzenia. Nie gryzą, nie żądlą. Wyjadają resztki jedzenia. W sumie można by je nawet uznać za pożyteczne, he, he.
OdpowiedzUsuńIronizuję. Mieszkałam z nimi przez jakiś czas i to niestety nie w hotelu :(
Ale skoro mówisz, że później było już tylko lepiej, to pozostaje czekać na następną część opowieści.
ps. nawet nie zauważyłam, że druga część już jest (nie wiem, dlaczego trafiłam na ten wpis; myślałam że to 'najnowszy' - a zatem lecę czytać :)
OdpowiedzUsuńNo tak, im dalej na wschód, tym więcej niespodzianek. Nikt by nie wytrzymał śpiąc w towarzystwie robactwa, które mogłoby po nim pełzać. Fuj! Kosz na przystanku bardzo wymowny, sam w sobie i pod względem zawartości :)
OdpowiedzUsuń