Płeć męska w skondensowanej dawce nie przestaje wlepiać we mnie zdziwionych oczu, kiedy zmierzam do ostatniego wolnego łóżka. Nie wiem co krępuje mnie bardziej - uporczywe spojrzenia czy męskie gacie. Przekraczam barierę własnego wstydu, amputują mi nieśmiałość. W pokoju nie ma okna, z czasem przekonuję się, że nie ma też miejsca na sen, odpoczynek i długie wstępy. Ale kto by się tym przejmował. Nie dzisiaj. Liczy się tylko jedno. Hola Barcelona!
Hostel jest wyjątkowo urokliwy. W przepięknej starej kamienicy, sufitami, do których ledwo sięgam wzrokiem i przestrzenią, która prowokuje do łapania szerokości. Idąc pod prysznic odnajduję swoje miejsce. Każde zamknięcie drzwi od środka odpala muzykę. To wydłuża potrzebę kąpieli nawet bardziej, niż brak ręcznika. Schnę siłą woli przy kojących dźwiękach zaskakująco dobrych utworów. Taka kryjówka okazuje się zbawienna, kiedy męczy obecność małej drużyny futbolowej przy własnym łóżku. Moja wesoła ferajna to głównie przystojni i hałaśliwi chłopcy z Ameryki Południowej. W skrócie, nie mają hamulców, nie marnują czasu, nie gaszą światła i nie uznają snu pomiędzy 22.00 a 7 rano. W przeciwieństwie do mnie czują się jak u siebie, co permanentnie podkreślają zawłaszczając każdy centymetr przestrzeni i świętego spokoju. Wymykam się do miasta.
Dzielnica, w której mieszkam to Eixample - strefa Gaudiego z Sagrada Familia na szczycie piramidy szczęścia. Wybrałam ją z premedytacją, byłam tam kilka lat temu i wiedziałam na co się piszę. Wyjątkowa architektura, wysoki standard wrażeń i piechotą do Starego Miasta. A w Barri Gotic miałam zamiar spędzać głównie wieczory bez powrotów metrem. Po tym co się naczytałam o napadach na kobiety w barcelońskim metrze, oczami wyobraźni widziałam tam małą Strefę Gazy, której wcale nie miałam ambicji zwiedzać.
Gracia to dzielnica, która robi mi w poranku zamieszanie. Mam do niej po sąsiedzku i gdzie się nie odwrócę tam chcę pójść. Łażę bez ładu i składu, kręcę się w kółko, a i tak czuję jakbym wygrała życie. Pewne miejsca są najlepsze bez mapy i oto jedno z nich. Zwłaszcza wczesną porą, kiedy czuć jeszcze spokojny oddech miasta, a który z minuty na minutę zacznie nabierać ciężkości.
Wysiadam na złej stacji metra. Trochę z nieuwagi, trochę z przekory, bo może dalej jest coś godnego zobaczenia. I jest. Tylko, że to teren prywatny i nie można robić zdjęć, ale o tym zapominam równie szybko, co zapełniam kartę.
Nadrabiam kilometry. Idę długo, lecz jeszcze dłużej mi to nie przeszkadza. Słońce grzeje jak oszalałe, jeśli tak wygląda październik to wolę nie wiedzieć jak tu wygląda środek lata. Po drodze mijam getto dla bogaczy, Wieżę Bellesguard - kolejną budowlę Gaudiego ( szkoda, że na wstępy wciąż zbieram, bo to kolejne 9 euro) i CosmoCaixa (Interaktywne Centrum Nauki). Delektuję się uczuciem wolności, które teraz pieści moje rozanielone lico. Donikąd mi się nie spieszy, nikogo nie obchodzę i przez chwilę podejrzanie mi z tym dobrze. Nawet mapa już nie parzy w ręce, jak niegdyś, chociaż i tak najlepiej sprawuje się mój wewnętrzny GPS. Ha, taka ze mnie Zosia Samosia.
Kiedy docieram do stacji kolejki Funicular del Tibidabo jest już kilka godzin później, niż bym chciała, ale ta wiezie mnie prosto na upragnione 512 m n.p.m.. Większość turystów od metra do kolejki dowozi zabytkowy niebieski tramwaj, ale ja nigdy nie byłam w większości, a to pozwala mi zaoszczędzić całe 5,5 €, więc inwestuję głównie we własne nogi. Wam też polecam tym bardziej, że kiedy wysiada się na właściwej stacji metra Avinguda Tibidabo to jest już bliżej, jak dalej.
Na szczycie jest lepiej, niż się spodziewałam. Spędzam tam czas, dużo za dużo czasu, ale nareszcie mam ten komfort, że to bez znaczenia. Widok na całą Barcelonę sprawia, że mam ją w zasięgu ręki. Wiem kiedy zasypia, a że nigdy to po co się spieszyć. 100 letni park rozrywki budzi moje wewnętrzne dziecko. Wejście do strefy zabawy kosztuje 28,50 €, ale jak zapłacicie to stawiam, że nie będziecie rozczarowani. Diabelski Młyn kusi kolorami, karuzele robią mi w głowie wiosnę, czerwony samolot uskutecznia podniebne podróże.
Najlepszy widok rozciąga się z wieży Kościoła Najświętszego Serca. Za kilka euro winda zabiera mnie prawie do nieba. Zagapiam się na dobre. Gdzie wzrokiem nie sięgnę tam miasto, morze i góry. Jednym okiem mogę być ma górskich szczytach, drugim na plaży. Mix doskonały. Jezus na szczycie ma tu zdecydowanie dobrą perspektywę.
Najlepszy widok rozciąga się z wieży Kościoła Najświętszego Serca. Za kilka euro winda zabiera mnie prawie do nieba. Zagapiam się na dobre. Gdzie wzrokiem nie sięgnę tam miasto, morze i góry. Jednym okiem mogę być ma górskich szczytach, drugim na plaży. Mix doskonały. Jezus na szczycie ma tu zdecydowanie dobrą perspektywę.
Dni zlewają mi się w jedno. Nocami nie sypiam, bo imprezowi koledzy śpią, kiedy ja zwiedzam, a kiedy tylko kładę głowę na poduszce oni zaczynają nocną rozpierduchę, w której uczestniczę nawet, kiedy moja mina wyraża zdecydowane F...OFF. Światło pali się całą dobę, rozmowy trwają jeszcze dłużej. Tak jakby 15h spaceru na dobę w jednym z najfajniejszych miast Europy dostarczało mi mało atrakcji. Nie ratują zatyczki do uszu, słuchawki, głośna muzyka. Witam się z każdą godziną na zegarku. Byle do 6.00. Myślę o życiu, życiu po życiu, a życie nie myśli o mnie wcale. Po 3 nieprzespanej nocy jestem na takim haju ze zmęczenia, że jak stoję to wierzę, że idę i nie siadam na dłużej niż 5 minut, bo to grozi tym, że zasnę i obudzę się dopiero na wiosnę. Odżywiam się głównie energią z kosmosu, a w przerwach pomiędzy dostawami chlebem z Polski i pasztetem za niecałe 1 euro. Do tego woda i wieczorny falafael u Greka. W ten sposób na jedzenie wydaję w ciągu 3 dni jakieś 15€, więc z knajpami nic Wam nie doradzę, chyba że mój grecki raj utracony!
Montjujic zostawiam na koniec. Ostatnim razem widziałam je tylko częściowo, więc trzeba to naprawić. Tyle, że najpierw chcę na plażę, a jeszcze wcześniej do Parque de la España Industrial z 12 metrowym metalowym smokiem autorstwa Andrésa Nagela. Park mieści się akurat przy dworcu kolejowym Barcelona Sants, z którego następnego dnia mam mój super hiper szybki pociąg AVE do Girony, więc przy okazji badam sytuację. Na szczęście, bo przejście z metra do dworca to długi labirynt korytarzy i moja tendencja docierania wszędzie na ostatnią chwilę mogłaby się tutaj okazać zwodnicza.
Nad parkowym stawem, który mieni się na zielono zapadam się w lato. Tego dnia słońce świeci tak mocno, że co chwilę z niedowierzaniem zerkam na kalendarz. Siedzę tam, aż wypali mi ochotę, ale to się nie dzieje. Chcę więcej, tyle że jest niedziela i do 13.00 Katalończycy tańczą swój narodowy taniec Sardana pod Katedrą Św. Eulalii, a mnie już zastało południe. Docieram na ostatnie takty, taka radość.
W niedzielę Barri Gotic jest odrobinę spokojniejsze. Sunę leniwie zacienionymi uliczkami z nadzieją, że czas mam po swojej stronie i ten dzień nigdy się nie skończy. Kieruję się na plażę, za życiodajnym ciepłem. Na miejscu zaskakują nudyści. Strach się znienacka obrócić bo można akurat zatrzymać wzrok na ciemnej stronie mocy. Najbezpieczniej przed siebie, spojrzenie na wodę i wszystko wraca do równowagi. W Polsce fala zimna, zacina zimowym powietrzem, a ja myślę co jeszcze zrzucić, bo chyba spłonę. Świat jest jednak zabawny.
Z plaży odchodzi się trudno, zwłaszcza kiedy wiesz, że jutro nie wrócisz, a na następną masz szansę najprędzej w przyszłym roku. Bose stopy też kolejny raz zobaczysz najwcześniej pod prysznicem. W pewnych miejscach życie jest lepsze.
Nie chcę do metra, każda minuta słońca jest na wagę złota. Witamina D ładuje się sama. Szczęście również. To sprawia, że na Montjuic docieram późnym wieczorem. Podziwiam Barcelonę przy zapalonych światłach. Obchodzę twierdzę, która zdaje się nie mieć końca, ale nie rezygnuję. Wszystko robię, jakby to był mój ostatni dzień w życiu. W sumie nigdy nie wiadomo, a tylko tak mogę mieć pewność, że wykorzystałam dany czas na 100%.
W drodze powrotnej nie trafiam do metra. Idę za widokiem, a ten wiedzie mnie przez parki, które pod osłoną nocy polecam tylko wybranym.
Do Barcelony powinno się przyjechać przynajmniej dwa razy. Oba na długo. Pierwszy, aby obejrzeć wszystko z zewnątrz, drugi raz przeznaczyć na to co Barcelona skrywa za kasami wstępów. Na tą drugą opcję potrzeba o wiele więcej pieniędzy, więc bądźcie dla siebie wyrozumiali. Tutejsze ceny to droga impreza. Gdzie nie szłam tam krzyczeli po kilkanaście euro, dlatego u mnie na dwóch pobytach raczej się nie skończy.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
TIBIDABO
Dojazd
1. Metro linia L7 do Avinguda Tibidabo + Tramvia Blau - zabytkowy niebieski tramwaj, €5,50 lub pieszo + funicular (kolejka) € 7,70 /2 strony ( przy zakupie biletu do parku € 4,10 )
2. Autobus T2A z Pl. Catalunya
Wjazd windą na wieżę kościoła € 3
MONTJUIC
Dojazd:
- Metro L2 lub L3 do stacji Parallel + kolejka linowa lub podejście pieszo
- Barcelona Bus Turistic do przystanku kolejki de Montjuic
- Autobus 55 lub 150
Ceny biletów na kolejkę linową:
- Dorosły tam i powrót € 12,00
- Dzieci tam i powrót (w wieku od 4 do 12 lat): € 8.80
- Dorosły w jedną stronę: € 8,00
- Dziecko w jedną stronę: € 6.20
PARK GUELL - wstęp do parku jest bezpłatny, ale na teren ze słynną ławką zdobioną mozaikami już niekoniecznie. Bilety można zakupić przez internet za € 7 i ze względu na wprowadzone ograniczenia co do ilości odwiedzających osób obowiązują tylko na konkretna godzinę. Bilety kupowane na miejscu są o 1 euro droższe, a w pakiecie trzeba jeszcze odstać swoje w kolejce.
WIEŻA BELLESGUARD dość skryte przed oczami przechodniów i położone z dala od centrum kolejne wyjątkowe dzieło Gaudiego. Aby do niej dotrzeć należy wysiąść na tej samej stacji metra, co na Tibidabo. Cena wstępu € 9, z przewodnikiem € 16
BILETY NA KOMUNIKACJĘ MIEJSKĄ, które obowiązują zarówno na metro, autobus i tramwaj.
- Bilet Jednorazowy – € 2,15
- Bilet na 10 przejazdów T-10 - € 9,95 moim zdaniem najbardziej optymalny
- Bilet 2 dniowy € 14
- Bilet 3 dniowy € 20,50
- Bilet 4 dniowy € 26.50
- Bilet 5 dniowy € 32
DOJAZD Z LOTNISKA
Z lotniska w Gironie do Barcelony (Estació del Nord) kursują autobusy przewoźnika SAGALES zintegrowane z godzinami przylotów samolotów. Bilet kosztuje € 16 w 1 stronę lub € 25 w 2 strony.
Z lotniska El Prat kursuje metro linia L9 do Zona Universitaria. Cena € 4,5.
GDZIE ZJEŚĆ?
Gdyby ktoś jednak reflektował na grecką wyżerkę w Barri Gotic, którą można ując w 2 wartościowych słowach - tanio i pysznie to polecam Szybkiego Greka. Nie pomylcie z grecką restauracją, która jest dokładnie na przeciwko.
Dionisos Quick Greek,
Escudellers 42, Barcelona, Hiszpania.
GDZIE SPAĆ?
Mogę śmiało polecić hostel, w którym się zatrzymałam. Nie namawiam na pokój 8 osobowy, choć to przygoda, której nie zapomnicie. Poza brakiem ciszy nocnej i śniadań na próżno szukać innych mankamentów. Bardzo miły personel, piękna kamienica, zadbane wnętrza, duże szafki na bagaż przy łóżkach, brak dodatkowych opłat za pościel czy kłódkę do szafki, genialna lokalizacja i oczywiście muzyka w toalecie.
Sweet BCN Youth Hostel
Dobrą alternatywą wydaje się również wynajem apartamentów w centrum miasta. Sama korzystam z tej opcji, jeśli tylko mam możliwość, ze względu na wygodę, przede wszystkim możliwość samodzielnego przygotowywania posiłków oraz korzystną cenę. Szeroką ofertę takich apartamentów możecie znaleźć na stronach OK Noclegi Barcelona - informacje tutaj.
UDANEGO POBYTU, a po więcej Barcelony zapraszam tutaj:)
Och, chciałabym, by witamina D mi się też naładowała... Bardzo brakuje mi słońca. I chętnie przenocowałabym w takiej kamienicy w wysokimi sufitami. :) Barcelona to dobry pomysł na nadchodzącą zimę, szczególnie, że podczas ostatniej wizyty 10 lat temu, kupiłam przypadkiem do analogowego aparatu złą kliszę i wszystkie zdjęcia z Parku Guell okazały się po wywołaniu czarno-białe :D
OdpowiedzUsuńCzarno białe nie są bardziej charakterne?:)
UsuńTravelling Milady, coś w tym jest, ale Park Guell jest tak kolorowy, że bardzo mi tego szkoda. :-)
UsuńMam rozwiązanie - musisz wrócić:)
UsuńBarcelona już po pierwszej wizycie skradła moje serce - kocham to miasto :)
OdpowiedzUsuńW tym roku byłam w czerwcu i naszym odkryciem był park ze smokiem (mieszkaliśmy jakieś 10 minut od niego)do tego pierwszy dzień spędziliśmy na plaży, gdzie ukradli nam później ręczniki ;) A wzgórze Tibidabo to chyba moja ulubiona miejscówka :)
No to ja już za stara chyba jestem na takie noclegi 😀A Barcelonę bardzo lubie, z chęcią bym tam powróciła
OdpowiedzUsuńWspominam moją Barcelonę wrześniową i też upał... może w styczniu jest lżej :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam :) Ja był zwiała z tego pokoju!
OdpowiedzUsuńPiszesz tak barwnie, że banan nie schodzi mi z twarzy :))) Mój tegoroczny, jednodniowy pobyt w Barcelonie zdecydowanie pozostawił niedosyt ( z wiekiem nogi kończą się wcześniej) i niesmak ( ceny wstępu dwa razy wyższe niż w Paryżu, dlatego zwiedzanie willi odłożone zostało w czasie) a do tego tłumy turystów tak gęste, że trzeba mieć silną wolę by brnąć dalej. Taki jesienny wypad to cudowny pomysł. Muszę o tym pomyśleć w przyszłym roku. Pozdrawiam serdecznie ;))
OdpowiedzUsuńBarwna opowieść, jak i to miasto. Dałaś nam odczuć, że wykorzystałaś swój pobyt w nim na maksa. Świetne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Załamałaś mnie tą Barceloną wiesz???? Ja tu siedzę w tym moim szarym, burym i ponurym mieście, a Ty mi opisujesz Barcelonę - miejsce, które widziałam już tak dawno temu, o którym znów marzę, bo je pokochałam, a tu takie fotografie... Takie opowieści....
OdpowiedzUsuńEch... Żartuję oczywiście, nie załamałaś mnie - zaprosiłaś mnie na nowo do Barcelony! :) Dziękuję! :)
Zapraszam! Daj znać, proszę, jak będziesz wiedziała kiedy przyjedziesz :)) A ścian jest więcej, choć ta ma najbarwniejszą historię. Będę je oczywiście kolejno prezentować ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWtedy z pewnością najpierw napiszę do Ciebie. Z niecierpliwością czekam na więcej:)
Usuńto jest najładniejszy i najbardziej emocjonalny post jaki czytalam o barcelonie, a jest ich sporo w internetach. a wlaściwie - to o zwiedzaniu w ogóle.
OdpowiedzUsuńdziwne z ludxmi w hostelach bo my praktycznie zawsze z takimi ludźmi się mijamy. jak my idziemy spac, to oni idą na miasto, a ja my wstajemy, to oni śpią. więc współczuję, że akurat Tobie postanowili siedziec na glowie, zamiast iść na miasto nocą, bez sensu!
a ciekawe czy gdybyś poprosiła w recepcji o przeniesienie, czy to by coś dalo? w sensie nie wiem czy to był jedyny pokoj 8-mio osobowy, czy może były też inne. nigdy nie próbowalam interweniować, więc nie wiem.
Dziękuję bardzo za najbardziej poruszający komentarz.
UsuńCo do sytuacji w hostelu to oni już nie mieli wolnych łóżek, więc sytuacja była patowa. Ale nie ma tego złego. Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono:)
No i padłam ze śmiechu, nawet koleżance przeczytałam wstęp :) Byłam w Barcelonie tak dawno, że już nawet nie pamiętam tylu szczegółów. Ale fakt - Park Guell był fantastyczny i zawsze będzie mi się kojarzyć z mnóstwem koloru. Dzięki za spacer :)
OdpowiedzUsuńHa ha, dziękuję bardzo. Polecam się na poprawę nastroju:)
Usuńmam miłe wspomnienia z Barcelony i chętnie tam wrócę. To jedno z miast, którym nie można się znudzić.
OdpowiedzUsuńTy to masz dar przyciagania "dzienych "sytuacji. Uśmialam sie nieco czytając o Twojej noclegowni, chociaz zapewne Tobie nie było do śmiechu. Bardzo żałuje po przeczytaniu Twojego wpisu, że będąc w Barcelonie nie dotarłam do Tibidabo. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPierwszy raz w Barcelonie byłam podczas naszej podróży poślubnej na wycieczce fakultatywnej, drugi raz w 2006 roku również z wycieczką fakultatywną. Ta druga była znacznie bardziej udana i więcej zobaczyliśmy. Jednak wycieczki fakultatywna, to ostatnia forma, którą bym wybrała jako formę zwiedzania w tej chwili, więc mamy w planach kiedyś polecieć tam sami. Uwielbiam Barcelonę i jest to jedno z dużych miast, w którym mogłabym mieszkać.Nawet Barcelona w książkach przyprawia mnie o westchnienie, tak też było "W pogoni za torebką" Jejku to błękitne niebo mnie powala, a tu ciągle szaro i szaro;((( Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńtakie hostele to dla mnie klasyk, choć muszę przyznać, że nigdy nie wylądowałam w pokoju z samymi samcami :D
OdpowiedzUsuńświetny przewodnik! nie wybieram się w najbliższym czasie do Barcelony, ale jeśli to się zmieni, to skorzystam z Twoich wskazówek. ja bardzo dobrze wspominam to miasto, mimo tłumów turystów (byłam tam w sierpniu). tam jest po prostu... fajnie. i do takich miejsc się wraca!
pozdrawiam słonecznie z Malty :D
Takiego wpisu szukałam! Chyba zacznę polować na bilety, chociaż... muszę poczekać na paszport dla nienarodzonego :D
OdpowiedzUsuńZ dużą przyjemnością bym pojechała ( poleciała )po raz trzeci do Barcelony i posiedziała na najdłuższej ławce świata. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMagiczna Twoja Barcelona. I jednocześnie taka rzeczywista.
OdpowiedzUsuńPiękna Barcelona- zastanawiam się właśnie czy ta Barcelona może się znudzić ... Chyba nie...
OdpowiedzUsuńPiękny reportaż i jeszcze piękniejsze zdjęcia. Ten młyn jest dla mnie nowością i chyba się na niego skusimy :D
OdpowiedzUsuńFajne pomysły i interesujący wpis !
OdpowiedzUsuńInteresujący wpis!
OdpowiedzUsuńfajnie tu u Ciebie! blog warty polecenia :)
OdpowiedzUsuń