Nie wiem, co cieszy bardziej od spełnionego marzenia. Może tylko oczekiwanie na jego spełnienie lub kiedy miejsce, do którego wyruszamy, nie tylko dogania nasze oczekiwania, ale je przerasta. Jeśli poczujecie coś podobnego, przybijcie piątkę - jesteście u celu.
Na Burano zachorowałam intensywnie i nieuleczalnie, kiedy jeszcze nie wiedziałam gdzie go do końca szukać. Z każdym okruchem wiedzy było już tylko gorzej. Zamajaczyło mi w oczach czerwienią, zielenią i żółcią. I nie było już innego lekarstwa, jak pojechać, odwiedzić, poddać się tej terapii.
Burano to mała wysepka na Lagunie Weneckiej, którą od Wenecji dzieli zaledwie 7 - 9 km ( różne źródła różnie podają). Ten dystans codziennie wielokrotnie pokonują vaporetto - tramwaje wodne, które transportują turystów z Wenecji i okolic na kolejną porcję zachwytów i magii, zamkniętej na małym, aczkolwiek chłonnym w uroki obszarze. Szczegółów szukajcie na stronie ACTV.
Mimo nieznacznej odległości, wiedza o Burano nie idzie w parze z popularnością Wenecji. Nie, żeby Burano nie było oblegane. Jest i to bardzo. Jednak w stosunku do ilości turystów, którzy odwiedzają Wenecję, wielu z nich nadal nie ma pojęcia, że tuż obok czai się inny, jeszcze bardziej miniaturowy świat, wymalowany we wszystkie kolory tęczy.
Doświadczyłam tego na sobie, będąc w tej okolicy po raz pierwszy, kiedy to rozpłynęłam się w błogiej niewiedzy, zupełnie nie przewidując, że koniec Wenecji to wcale nie koniec świata. Na szczęście otrzymałam drugą szansę. Nie każdemu będzie dane, więc nie popełnijcie tego błędu.
Rejs z Wenecji do Burano trwa około 45minut. Po drodze mija się jeszcze 2 inne wyspy - Murano ( ta od słynnego szkła) i Torcello ( od słynnego nie wiadomo czego). Ponieważ mieszkaliśmy w Caorle i szczęśliwie dysponowaliśmy autem, a ja nie należę do fanów podróży drogą morską, postanowiliśmy skrócić rejs do minimum i wyruszyć z ostatniego przystanku z Treporti. Zostawiając auto boskiej opatrzności pod kościołem w centrum Cavallino -Treporti udało nam się nie tylko skrócić drogę, ale jeszcze zaparkować za darmo, co we włoskich okolicznościach przyrody było dla nas wydarzeniem miesiąca.
Od przystani, z której mniej więcej, co godzinę odpływały stateczki na Burano, dzielił nas około 20 minutowy spacer. Jeżeli tak, jak my nie macie czym szastać i liczy się dla Was każde zaoszczędzone euro to jest to doskonała opcja na darmowy parking. Tym bardziej, że w sezonie nawet płatne postoje nie gwarantują miejsca i można się tak kręcić w nieskończoność.
Bilety na rejs nabywa się w tamtejszej kawiarni. Koszt to 7,5 euro/os w 1 stronę. I choć to deczko za dużo, jak na 25 minut drogi to uparcie trzymam się myśli, że marzenia nie mają ceny. Od powrotu nie daje mi jednak spokoju fakt, że zarówno w 1 jak i 2 stronę nikt tych biletów nie kontrolował. Jakie jest prawdopodobieństwo wpadki, płynąc zajcem, tego nie wiem. Ale to tylko hipotetyczne rozważania, niczego nie sugeruję. Ot, luźna dygresja:)
Widok wyspy, niczym w tanich romansidłach już z daleka przyprawia o szybsze bicie serca. W oddali majaczy zarys charakterystycznych zabudowań i XVI krzywa wieża, która dzięki swoim 54 metrom bezkonkurencyjnie dominuje w krajobrazie. Szaleństwo kolorów udziela się zaraz po postawieniu stopy na lądzie i trwa w najlepsze, nie odpuszczając nawet w najciaśniejszym zaułku.
Wysepka słynie z ręcznej produkcji koronek, które można podziwiać w tamtejszym muzeum oraz z zasadniczego podejścia do strony estetycznej. Kolor każdego domu jest skrzętnie przemyślaną strategią i podobno jakiekolwiek próby jego przemalowania wymagają zgody władz.
Nasz pobyt w okresie jesieni okazał się zbawieniem od tłumów. Nazbyt bliskie spotkania z hordami turystów to dla mnie wyzwanie, którego nie ukoiłaby nawet cała paleta barw. Nie wyobrażam sobie tłoku, jaki musi tam panować w miesiącach letnich. Chociaż biorąc pod uwagę niedawną utratę zdjęć z podróży, jest spora szansa, że się rychło przekonam.
Są miejsca, na które zwyczajnie wypada zasłużyć. Na ich kojącą obecność i terapeutyczne właściwości. Nie można być wszędzie. Ale gdzieś chce się być kosztem wszystkiego. Gdyby zostawić świat za sobą, uciec i znowu się odnaleźć to najlepiej tam, gdzie życie upływa w kolorze. A o to, aż się prosi Burano.
Ten maleńki wycinek świata to woda, niebo i świat w kolorach kredek. Przed przyjazdem towarzyszyła mi lekka obawa, że będzie to jedno z tych przereklamowanych miasteczek, które opuszczę rozczarowana swoją naiwnością, ale gdzie tam. Misja zakończona. Pięknie było, a ja znowu śpię spokojnie.
Strasznie mi się podobają te kolorowe domki! To kolejny powód by odwiedzić Wenecję jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńPolecam Bergen w Norwegii :) Również piękne, kolorowe, drewniane domki i wspaniałe klimatyczne miejsce ;)
UsuńBylm w Murano ( oczywiscie zeby zobazyc fabryczke szkla, w Torcello, praktycznie bezludna ze stara katedra z VII wieku i oczywiscie w Burano, ktore zauroczylo mnie kompletnie.Bylo to 18 lat temu i Burano bylo kolorowe ale nie takie jak teraz, widac, ze zostalo odmalowane i to w bardzo jaskrawe kolory. Wspominam Burano bardzo, bardzo mile..mamie kupilam frywolitkowa Matke Boska, ktora jest z nami do dzisiaj...piekny cel podrozy!!
OdpowiedzUsuńObłęd!:) Trochę skojarzyło mi się z Trinidadem na Kubie, gdzie niestety nie miałam okazji jeszcze być :D
OdpowiedzUsuńNaprawdę urokliwe miejsce :)) Te kolorowe domki wyglądają przepięknie. O Wenecję zahaczyłam parę lat temu, niestety tylko na jeden dzień, ale widzę że warto wrócić w tamte regiony - tyle jeszcze do zobaczenia.
OdpowiedzUsuńTerapia kolorami w czystej postaci. Nie dotarłam tam, bo kilka godzin na Wenecję nie dawało szansy na tak długą podróż ;))
OdpowiedzUsuńCo za kolory- soczyste:)
OdpowiedzUsuńPięknie tam...
wiosenne uściski
Wybiorę się kiedyś tam na pewno. Dwa razy byłam w Wenecji, ale na to cudeńko zabrakło czasu, Kiedyś mam nadzieję pojechać na parę dni do Wenecji i zwiedzić okoliczne wysepki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Dopiero za 3 razem, kiedy nie mieszkałem w Wenecji, tylko z drugiej strony na kempingu w Punto Sabbioni odkryłem Burano - wrażenie niesamowite i turystów rzeczywiście niewielu w porównaniu z Wenecją.
OdpowiedzUsuńNie dotarłam tam, może następnym razem sie uda
OdpowiedzUsuńPięknie, kolorowo tam i też to miejsce już mi się zamarzyło. Dziękuję za pokazanie i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZakochałam się w tym kolorowym krajobrazie :)
OdpowiedzUsuńWenecja jest przepiękna.
OdpowiedzUsuńAch te weneckie kanały, ach ci gondolierzy.
Nic tylko zakochać się w tym mieście.
Pozdrawiam:)*
Wspaniale opisałaś i wycieczkę i stan Twojego ducha jaki towarzyszył podczas tej eskapady. Dla spokojnych snów warto było się tam wybrać. Niestety opis jest zaraźliwy i teraz kolejne osoby, tak jak i ja nie będą mogły spać :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Radosnych Świąt Wielkanocnych życzy Aga z rodziną! :)
OdpowiedzUsuńTe kolory domków zmuszają do pozytywnych myśli, tam po prostu trzeba być optymistą! Dodatkowo w użyciu są mięśnie twarzy, bo gębusia śmieje się sama. Cudowne miejsce. Pozdrawiam poświątecznie :)
OdpowiedzUsuńAle piękne kolory! Byłam 2 razy we Włoszech i nie udało mi się nigdy dotrzeć w to cudne miejsce:(
OdpowiedzUsuńWenecja jest bardzo urokliwym miastem, lecz w przyszłości może jej zagrażać poważne niebezpieczeństwo. Piękne zdjęcia i widoki! Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam to pierwsze zdjęcie to miałam wrażenie, jakby ten facet na łódce trzymał karabin :D Wenecja to bardzo piękne miejsce :) Niestety znam ją tylko ze zdjęć.
OdpowiedzUsuń"Torcello ( od słynnego nie wiadomo czego)." - genialne :D :D
OdpowiedzUsuńLecę we wrześniu do Wenecji, do Burano też na pewno zawitam :)
OdpowiedzUsuńAle tam cudnie, kolorowo. Jest klimat.
OdpowiedzUsuńWyglądasz ślicznie na tle domków. :)
Moc wiosennych pozdrowień.
Odkąd zzobaczyłam zdjęcia z Burano tak samo nie mogę się doczekać kiedy tam zawitam:)
OdpowiedzUsuńZaglądam do kolejnego Twojego wpisu i muszę przyznać, że wciągają mnie Twoje opowieści. Ciekawie opisujesz swoje podróże...
OdpowiedzUsuń