Kto w dzieciństwie nie marzył o
wyjeździe na farmę? Mnie wystarczyło kilka odcinków "Domku na prerii",
"Dr Quinn", czy plastelinowego "Baranka Shaun", aby oczami wyobraźni
zobaczyć siebie w jeansowych ogrodniczkach, słomianym kapeluszu, z
grabiami w ręku i owieczką w obejściu domu. Amerykański sen o zapachu
krowiego łajna, który nigdy nie miał się ziścić.
Z tą cukierkową wizją folwarku dość szybko rozprawił się komunizm, przepędzając myśli o uroczym gospodarstwie, wypełnionym zwierzętami i polnymi kwiatami na rzecz mrocznych obrazów rodem z PGR-u. Nie było w nim miejsca na pościel w róże, królewskie łoża i wytworne toaletki, a prędzej na błocko, świnie i gumofilce ( taka starsza wersja Hunterów).
Kiedy w maju wsiadaliśmy do uboższej wersji wyrobu samolotopodobnego, z zamiarem udania się na chrzciny do Anglii, moje myśli powędrowały do zamków, królowej, Robin Hooda i przerwy na herbatę, ale zupełnie nie zatrzymały się na angielskiej wsi. Ba, ledwo odtworzyły, że takowa istnieje. Tymczasem okazało się, że maleńkie angielskie domki nie są gotowe na przyjęcie tylu gości i docelowo (dzięki kuzynko:) zostaliśmy oddelegowani na farmę Apple Tree Cottages w Howden.
Wchodząc na teren tej wiejskiej posiadłości zrozumiałam, że to co ja pojmowałam, jako folwark to była jakaś uboga wizja stajennego, natomiast teraz trafiłam do alternatywnego świata z "Przeminęło z wiatrem". Tamtejsze wiejskie domki to taka skromniejsza wersja pałacowych majątków i obrazą byłoby nazywanie pokojami czegoś, co z grubsza przypominało komnaty. Samo spojrzenie na materac na naszym łóżku, który miał bez wątpienia z pół metra grubości uświadomił mi, że ich pojęcie wsi w zderzeniu z moim to jakaś zabawna pomyłka.
Z tą cukierkową wizją folwarku dość szybko rozprawił się komunizm, przepędzając myśli o uroczym gospodarstwie, wypełnionym zwierzętami i polnymi kwiatami na rzecz mrocznych obrazów rodem z PGR-u. Nie było w nim miejsca na pościel w róże, królewskie łoża i wytworne toaletki, a prędzej na błocko, świnie i gumofilce ( taka starsza wersja Hunterów).
Kiedy w maju wsiadaliśmy do uboższej wersji wyrobu samolotopodobnego, z zamiarem udania się na chrzciny do Anglii, moje myśli powędrowały do zamków, królowej, Robin Hooda i przerwy na herbatę, ale zupełnie nie zatrzymały się na angielskiej wsi. Ba, ledwo odtworzyły, że takowa istnieje. Tymczasem okazało się, że maleńkie angielskie domki nie są gotowe na przyjęcie tylu gości i docelowo (dzięki kuzynko:) zostaliśmy oddelegowani na farmę Apple Tree Cottages w Howden.
Wchodząc na teren tej wiejskiej posiadłości zrozumiałam, że to co ja pojmowałam, jako folwark to była jakaś uboga wizja stajennego, natomiast teraz trafiłam do alternatywnego świata z "Przeminęło z wiatrem". Tamtejsze wiejskie domki to taka skromniejsza wersja pałacowych majątków i obrazą byłoby nazywanie pokojami czegoś, co z grubsza przypominało komnaty. Samo spojrzenie na materac na naszym łóżku, który miał bez wątpienia z pół metra grubości uświadomił mi, że ich pojęcie wsi w zderzeniu z moim to jakaś zabawna pomyłka.
Mogę przysiąc, że zwykłe owce miały królewski szyk, o jaki ja, zwykła Polka w szarych wyściełanych filcem gumiakach nigdy się nawet nie otarłam. Angielskie gospodarstwo to cholerne pałacowo, które gości ludzi, ale przede wszystkim pól lasu dorodnej zwierzyny.
Codziennie budziliśmy się pod czujnym wzrokiem bażanta, i
zasypialiśmy w otoczeniu rozbieganej hordy zajęcy. Z koniem za ścianą i owcą przez płot przez kilka dni wiedliśmy żywot sielski, aczkolwiek nie pozbawiony dostojeństwa. Panowaliśmy na włościach o fundamentach z siana. Pal licho z pogodą, kiedy w salonie
czekał kominek i koszyk z drwami na rozpałkę. Pierwszy raz chciałam nie
mieć powodów do wyjścia z domu. Wyjątkiem były śniadania.
Choć
tempo pracy właścicielki pozostawiało wiele do życzenia i w zwykłych
okolicznościach uchodziłoby za zarzut, tutaj stanowiło jej największą zaletę.
Dzięki temu wytworne śniadania przeciągały się w nieskończoność, zamieniając się w niespieszną celebrację, okazję do rozmowy, do uchwycenia chwili i autentycznego bycia razem. Jak ja
uwielbiałam tą jej opieszałość. Wzdychałam
w zachwycie podziwiając każdy najmniejszy gest. Flegmatyczne ruchy, które stawały
się usprawiedliwieniem na nasze zasiedzenie w ozdobnych wnętrzach, w tej
chwili stanowiły atut, który darował nam dodatkowy czas przeznaczony na delektowanie się chwilą. Do dzisiaj tęsknię za porankami kończonymi tuż przed południem, żałując, że
świat goni jak oszalały nie zważając na bezcenne momenty, które tracimy każdego zabieganego dnia.
Wracając do pokoju chowałam się przed typową mokrą odmianą pogody, zakopując się w miękkich
poduchach, na kwiecistej kanapie przy kominku i czułam, że równie dobrze
mógłby skończyć się świat. Jak ja nienawidziłam tej świadomości ulotności. Tego, że za kilka westchnień, farma i cały pobyt zamieni się w mgliste wspomnienie.
Zapominamy, że tylko tyle warte jest życie - garstkę pamięci ofiarowanej temu co minęło. Warto żyć tak, aby było, co wspominać.
Zapominamy, że tylko tyle warte jest życie - garstkę pamięci ofiarowanej temu co minęło. Warto żyć tak, aby było, co wspominać.
Jeżeli
kiedykolwiek nadarzy Wam się okazja wyjazdu do takiego miejsca, nie
zwlekajcie ani chwili. Polską wieś, choć cudowną od tej wyspiarskiej
dzieli głęboka przepaść. Myślę, że warto poznać królewski punkt widzenia?
Gdyby ktoś szukał namiarów oto ich strona:
Dbanie o pamięć ulotnosci chwili istotne jest wszedzie, ale czy Ty wiesz jak Ci tego tam zazdroszczę. Doswiadczanie różnych światów jest jedną z lepszych rzeczy, która może nam się w życiu przydarzyć :)
OdpowiedzUsuńNiezmierni miło mi się czytało i bardzo nabrałam ochoty by odwiedzić taką farmę. A śniadania w takim miejscu, to dopiero muszą smakować :) Pysznie i ciekawie!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Uroczo tam! Jeszcze te cudne owieczki, ah.. marzę :))
OdpowiedzUsuńWow, fantastycznie! Ja kocham polską wieś (bo stamtąd pochodzę), jednak faktycznie widać różnicę :)
OdpowiedzUsuńOj widać, widać... Niestety, angielska wieś nie jest mi znana z autopsji, ale zdjęcia wrażenia robią. Aż zamarzyłam, żeby taki kącik u siebie wyczarować :-)
UsuńBoże jak tam ślicznie!!!! Ja chce taki domek. To moje miejsce na ziemi! :D Nawet pogoda by mi w tym nie przeszkadzała :D Cudownie!! :D
OdpowiedzUsuńMusiało to być ciekawe i przyjemne doświadczenie. Nie ukrywam, że chętnie bym się przeniósł na tą angielską wieś. Nawet na chwilę, tak na spróbowanie jak to tam jest :)
OdpowiedzUsuńNajbardziej spodobał mi się kącik wypoczynkowy w przeszklonej oranżerii, cudo. Naoglądałam się takich klimatów na programach w Domo+ pięknie tam, ale i ceny nieruchomości w kosmos! :D
OdpowiedzUsuńPięknie tam <3
OdpowiedzUsuńJa kocham milością szaleńczą angielskie wioski.... :) farmy ....murki odgradzające pole ....owce i konie.....echhh..:)
OdpowiedzUsuńNo cóż wszak "angielska flegma" jest ogólnie znana;) Ależ klimacik tego miejsca jest niesamowity. Mnie ujęła bardzo ta oszklona weranda - boska!
OdpowiedzUsuńOjej kocham takie klimaty! Fantastycznie po prostu i zazdroszczę bardzo. Ciągle mi się marzy...
OdpowiedzUsuńJaki piękny dom... z duszą i klimatem:)
OdpowiedzUsuńściskam cieplutko
Zobaczyłam moją kapę na łóżku ze zdjęcia, welurową i miękką i aż się oplułam... jednak świat jest mały :)
OdpowiedzUsuńwieś piękna i nadobna, jak moja :)
Czuję się jak w jakimś serialu, pięknie tam :)
OdpowiedzUsuńMarzenie...kiedyś pojadę w takie miejsce na wakacje :)
OdpowiedzUsuńDom jest wspaniały, szczególnie z zewnątrz i otoczenie też piękne. Uwielbiam takie klimaty. Natomiast w środku najbardziej podoba mi się pokój z przeszkloną ścianą. Idealne miejsce do czytania książek :-)
OdpowiedzUsuńIdealnie! Już od dawna marzy mi się takie spokojne miejsce... Chociaż na chwilę.
OdpowiedzUsuńWow, ale super! Już kocham angielską wieś, a jeszcze jej nie widziałam! Londyn Londynem,ale to jest boskie!
OdpowiedzUsuńMoja ciocia mieszka w podobnym domku i zawsze jej zazdrościłam, że wygląda to tak cudownie! Przepiękne miejsce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mój blog - KLIK
No na takiej farmie to i ja bym pomieszkała, na przekór pogodzie :)
OdpowiedzUsuńAch, przypomniałaś mi troche tym wpisem zeszłoroczną Georgię i całą masę farm, które tam widzieliśmy i w niektórych mieliśmy okazję być...:))))
Poznałam już angielskie miasta teraz chciałabym poznać wieś. Dzięki za wspaniałą relację i przybliżeni tak innego życia od naszego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nigdy bym nie przypuszczała, ze tak wygląda farma, wystrój jak w dworku szlacheckim... Chętnie zamienię mieszkanie w bloku na farmę na angielskiej wsi. Ktoś chętny?
OdpowiedzUsuńCudownie mi się czytało. Zdjęcia uzmysłowiły to, czego czytając się domyślałem. Ile tracimy żyjąc w pośpiechu i nerwowo spoglądając na zegarek? A przecież można inaczej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Przeszklona weranda, otwarte drzwi na ogród i ja na kanapie z książką i pomarańczową herbatą... To jest właśnie sielski-anielski widoczek :) Dziękuję za to. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńUrocze miejsce!
OdpowiedzUsuńW Anglii byłem tylko w Londynie. Następnym razem muszę pojechać na wieś, bo warto! Super relacja! Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że spodobałoby mi się tam.
OdpowiedzUsuńAle mieliście wspaniałą przygodę. Niesamowita opowieść. Zdjęcia urocze, bo i miejsce urocze. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Miejsce do zamieszkania:) Bardzo przyjemne.
OdpowiedzUsuńPięknie miejsce, ten styl, ta trawka prosta. Cudownie. :)
OdpowiedzUsuńW listopadzie wybieram się na weekend do Lisbony i zamierzam przeczytać jeszcze raz wszystkie Twoje portugalskie wpisy ;)) Bezcenne żródło informacji! :))
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś. Choć w nowych miejscach szybko przełączam się na tryb czynnego zwiedzania, nie miałabym nic przeciwko, żeby odpocząć w takich warunkach. Może nie dłużej niż 2-3 dni, ale jednak. :)
OdpowiedzUsuńwow, to wszystko jak na filmach :)
OdpowiedzUsuńBardzo klimatyczne miejsce :)
OdpowiedzUsuńOjjj, mieszkałoby się na takiej farmie, mieszkało :D
OdpowiedzUsuń