22 lis 2012

Pociągiem od depresji do Krymu - Chersonez Taurydzki.

Zobaczyć Krym było moim marzeniem od zawsze, ale nigdy się nie składało. Uważałam bowiem i nadal uważam, że warto się na niego wybrać wyłącznie na dłużej chyba, że jedzie się tam już po raz n-ty i jedynie w celach rozrywkowych. Weekendowy wypad to zdecydowanie za mało. Tym bardziej, że podróż na ten półwysep trwa o wiele za długo i jest zbliżona w czasie chyba już tylko do lotu w kosmos. W każdym razie chorowałam na niego przewlekle, aż osiągnęłam cel. Teraz tylko liczę, że tak samo to zadziała w stosunku do pozostałego tysiąca miejsc, o których równie intensywnie rozmyślam.


Na Krym udaliśmy się z Kijowa i choć to podróż po jednym kraju, to pociągiem zajęła nam ona aż 17 h. Nie ma to, jak dobrze spożytkować 3/4 doby życia na kolebotanie się jakimś starym, rozklekotanym monstrualnym, bo ciągnącym aż 23 wagony składem, w którym po 5 minutach podróży człowiek pozostający trzeźwy, ma dużą szansę popaść w depresję. Mnie się udało. I żeby nie było, że ja jakaś księżniczka przyzwyczajona tylko do wygód tego świata, bo podróżowałam wieloma środkami komunikacji i spałam w różnych mniej lub bardziej komfortowych miejscach m.in. na dworcu w Rumunii, ale tego pojazdu nie wspominam ani z sentymentem, ani z uśmiechem. Za to z pewnością mogę go pochwalić za nie przekraczanie bezpiecznej prędkości, która pewnie w porywach przekraczała 15km/h. Po tej podróży nabrałam jednak pełnego zrozumienia dla wszystkich pasażerów pijących na umór. Tam się pije nie tyle dla przyjemności, ile dla przetrwania. 


Konduktor w pociągu czyli prowadnik to niekwestionowany Pan tego przybytku, który włada całą jego zawartością, niczym jakiś dygnitarz państwowy. To w jego posiadaniu jest wrzątek na herbatę czy pościel. Na każdy wagon pociągu przypada jedna taka ważna osobistość, w której rękach spoczywa los podróżujących. Jego misja, choć przez nas nie do końca pojęta, z pewnością była tam ważna i budziła szacunek, a zachowanie wskazywało na to, że poznał wielką tajemnicę wszechświata, której nam nie było dane dostąpić. Dlatego czułam się wyróżniona już wtedy, gdy zdarzyło się, że zaszczycił nas odpowiedzią na jakieś pytanie, choć o spojrzenie na mnie nie śmiałam nawet prosić:) 

Podziwiałam skrupulatność, z jaką wspomniany prowadnik przez całą noc, na każdej stacji zamykał i otwierał siedlisko zła, zwane WC. Co kraj to obyczaj, ale mnie przypominało to bardziej miejsce kaźni, niż toaletę pociągu dalekobieżnego. Z resztą nasze PKP chyba postawiło sobie za cel dogonić Ukrainę w tej kwestii i jak dla mnie są już prawie na mecie.


Postój na każdej stacji trwał po kilkadziesiąt minut i pomimo, że była to noc to można było odnieść wrażenie, że  na większości stacji odbywa się jakiś jarmark. Przynajmniej śmierć głodowa nam tam nie groziła. Okazało się, że zakup melona czy czekolady na peronie w środku nocy to żaden problem, bo tam miejscowi nie śpią tylko oczekują pociągu z całą zawartością lodówki pod pachą. Większym wyczynem było obudzić się na skorzystanie z toalety w momencie, kiedy pociąg akurat jechał i drzwi nie były zaryglowane jak przed najazdem nieprzyjaciela. 

Ponieważ jechaliśmy opcją biedniejszą tzw. "plackartą", gdzie nie ma przedziałów, można było się poczuć jak w jednej wielkiej rodzinie. Z miejsc do spania polecałabym jednak pryczę na dole, gdzie jest nieporównywalnie więcej miejsca. Jak zobaczyłam górę to stwierdziłam, że o ile cudem nie spadnę, to już z pewnością obudzi się moja klaustrofobia i się uduszę. Poza tym wejście wyżej wymagało gibkości na miarę jogina. Jak nie nadepnąć na osobę niżej, a jednocześnie nie zahaczyć głową o sufit zakrawało na nie lada wyzwanie.

Moment krytyczny nadszedł jednak, gdy noc minęła, a pociąg nadal nie zbliżał się do celu. Za to coś w środku mnie wyrywało się już coraz intensywniej do wyjścia. Miałam wrażenie, jakbym jechała, ale wstecz.
Możecie sobie zatem wyobrazić nasze miny po dotarciu wreszcie na miejsce. Dziwiłam się, że nie potrzebujemy aklimatyzacji do zmienionej strefy czasowej, bo po tylu godzinach jazdy spodziewałam się, że wysiądziemy co najmniej w Australii:)


Najważniejsze jednak, że doczekałam się swojej bajki. Na początek zawitaliśmy do Sewastopola, który przywitał nas chłodno. To miasto to wielki port wojenny, zupełnie nie moje klimaty. Nie czułam się tam bezpiecznie, ani nie urzekło mnie to co tam zobaczyłam. Zza każdego rogu łypały na mnie spode łba jakieś podejrzane, mało przyjazne typy. Wieczorne wyjścia z domu można zaliczyć do przygód z dreszczykiem. Hitchcock mógłby tam nakręcić któryś ze swoich filmów, nawet jeżeli na zdjęciach prezentuje się zupełnie odwrotnie. 

 Sytuację uratował dopiero Chersonez Taurydzki - rezerwat archeologiczny, w którym można podziwiać ruiny starożytnego miasta z VI w. p. n. e. Jest to również bardzo ważne miejsce kultu religijnego, gdyż uważa się, że to tutaj przebywali święci Cyryl i Metody i tu przyjął chrzest książę kijowski Włodzimierz.

Poza Chersonezem Taurydzkim nic więcej tam polecić nie mogę. Zwłaszcza w porównaniu z tym, co było mi dane zobaczyć w dalszej drodze. Zdradzę tylko, że Krym jest bajeczny, co niedługo sami zobaczycie i w zupełności zrekompensował mi pierwsze złe wrażenie.

32 komentarze:

  1. Jak Ci zazdroszczę tego wyjazdu, mój mąż tak bardzo chciał kiedyś jechać na Krym z kumplami ze studiów i tego nie zrealizowali, ale może czas zacząć ich do tego znów przekonywać, to byłyby piękne niezapomniane wakacje :) Dziękuję za piękną relację, nakręciłam się na to... :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krym jest zjawiskowy. Zresztą zapraszam niedługo to sama zobaczysz, ale jak do tej pory jedno z piękniejszych i bardziej fascynujących miejsc, jakie odwiedziłam. Jak masz możliwość to korzystaj i jedź:)

      Usuń
  2. I jeszcze będzie ciąg dalszy, chociaż powiem Ci, że nasz jeden ukraiński wykładowca śmieje się z polskiego zafascynowania Odessą :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w Odessie nie byłam, ale mój Ukochany tak i też się śmieje:)

      Usuń
    2. Mnie Odessa zupełnie nie zauroczyła, za to Krym niesamowicie. Niewiarygodne miejsce, a zobaczyłem tak naprawdę tylko skrawek.

      Usuń
  3. A konduktor to zawód z misją, dlatego my "cywile" nigdy tego nie pojmiemy;P

    OdpowiedzUsuń
  4. dobrze, ze podroz mialas udana:)0. ale jak widze warto bylo sie przemeczyc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto jak najbardziej, ale chyba się starzeję, bo mi się normalnych warunków zachciewa:)

      Usuń
  5. Zdecydowanie taka podróż to nie dla mnie. Tyle godzin w pociągu. Najwyraźniej jestem za wygodna. Jednak ruiny bardzo ładne :) Wręcz przepiękne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już powoli skłaniam się ku ludzkim warunkom, ale na Krym marzy mi się wrócić i zwiedzić go dogłębniej. Jednak wyłącznie opcją samolotem:)

      Usuń
  6. mnie po takiej podróży to już by się wszystkiego odechciało.. ale tyle słyszałam o Krymie, że bardzo chętnie zobaczę relację stamtąd!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się odechciało, zwłaszcza jak wysiadłam i zobaczyłam Sewastopol, ale szybko się zakochałam w Krymie na nowo:)

      Usuń
  7. na Krymie spędziłam kiedyś w Jałcie 2 cudowne tygodnie!dzięki za przypomnienie uroków tego rejonu świata
    życie & podróże
    gotowanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie... Jałta. Miejsce do którego chciałam, a nie dotarłam, bo już nie starczyło mi czasu. M.in. dlatego muszę tam wrócić.

      Usuń
  8. :D rozbawił mnie Twój opis podróży. Co jak co, ale Europa Wschodnia pociągami może szokować niemal zupełnie, jak Azja :P No, może nawet bardziej, bo w Indiach nie miałąm właściwie żadnego powodu do narzekania (choć nie wiem czy nie mieli na to wpływu Anglicy, którzy przeciez długo "opiekowali się" tym krajem :P). Cóż, to kraj to obyczaj. Wtedy Ci się nie podobało, ale jestem pewna, że za jakiś czas i tak bedziesz to wspominac z rozrzewnieniem i chętnie zamienisz zimny, szary dzień w Polsce (nawet spędzony wygodnie w fotelu), na letnią, wakacyjną przejazdzkę ukrainskim demonem szybkości :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee to nie zmienia faktu,ze Ukrainę uwielbiam:)Polskę też kocham, a jak jadę pociągiem to krew mnie zalewa. O ile w ogóle jadę, bo często nie przyjeżdża wcale:)W każdym razie takie doświadczenia są cenne:)

      Usuń
  9. Muszę w końcu zapuścić się w te rejony! Afrodyty piękne wszystkie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. od razu przywołałaś mi Mickiewicza i "Sonety Krymskie" :d hmm niby nie aż tak daleko od "nas", a wszystko wygląda już kompletnie inaczej! wiem, że się powtarzam, ale jeszcze nie byłam nigdzie na wschodzie, coraz bardziej mnie przekonujesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zawsze ciągnęło na wschód. Może słowiańska dusza.Mam nadzieję,ze Cię przekonam, bo warto.

      Usuń
  11. Aż chciałoby się tam być... Achh...

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja też miałam taką cudowną podróż pociągiem ale to jak zawsze polskie PKP się popisało. Jechałam 16 godzin 600km, szału szło dostać, okazało się że przed nami był wypadek i PKP nie wiedziało jak nas przetransportować żeby obejść wypadek...Ale dobrze chociaż że widoki śliczne zrekompensowały Ci tą podróż :)
    Na Krymie nie byłam, może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O PKP lepiej ze mną nie rozmawiać, bo to drażliwy temat:)Nie lubię...mówiąc delikatnie.

      Usuń
  13. Oj tak, o Krymie myśle od dawna, ale nie jest jeszcze na liscie tych miejsc na najbliższe lata. Te psiaki... jakie smutne pyśki :(

    OdpowiedzUsuń
  14. co to za sałatka? aaa i następny raz zabierz mnie z sobą :D

    OdpowiedzUsuń
  15. przepiękna architektura :), moi koledzy zrobili sobie podróż dookoła świata przez rok i jechali koleją transsyberyjską na całej długości, za co ich niezmiernie podziwiałam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zazdroszczę. Musiało być niesamowicie:)Opowiadali jakieś ciekawostki?:)

      Usuń
  16. oh jak świetnie opisana podróż plackartą :D przywraca złe wspomienia, chociaż bywały przejazdy podczas których naprawdę się wyspałam! tak naprawdę na Krymie zobaczyłam niewiele miejsc, które zrobiły na mnie wrażenie, spodziewałam się czegoś więcej, może miałam pecha... dziwnych typów i bezpańskie psy Sewastopola również pamiętam, wnioskuję, że zwiedzając sam port nie ominęło mnie nic ciekawego ("kamieni" zwiedzać nie lubię)

    lody były genialne, jadłam je ze 3/4razy, polecam na przyszłość :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...